OMAN 2022

KADZIDŁA, KUMMY, KOZY I FALLADŻE

Nie wiemy, czy o wyborze Omanu na pierwszą wspólną po pandemiczną podróż zadecydowało to, że znalazł się on w TOP10 polecanych przez Lonely Planet kierunków na 2022, czy fakt, że szukaliśmy klimatów odmiennych od Azji i Ameryki Południowej. Chcieliśmy czegoś spektakularnego, co nas zaskoczy. Oman przyciągał nas blisko-wschodnią kulturą; bogatymi, kultywowanymi starannie tradycjami, ale także zróżnicowaną przyrodą, od plaż, przez pustynie, po góry i kaniony. Przymierzaliśmy się do wyjazdu na początku roku, ale wtedy terminy zachodziły na Ramadan i upały, więc ostatecznie stanęło na listopadzie, łaskawym dla nas urlopowo oraz oferującym, przynajmniej w teorii, znośniejsze temperatury.

Po przejrzeniu cen, okazało się, że Oman w kategorii backpackerskiej ma wciąż sporo zaległości do nadrobienia i oferuje niezbyt wiele opcji. Postawiliśmy na wariant mieszany – wynajęcie auta terenowego i spędzenie paru noclegów pod namiotem, co znacznie obniżyło nam średnie koszty akomodacji. To był strzał w 10, ponieważ Oman jest jednym z najbezpieczniejszych krajów świata, więc podróżowanie z pełnym bagażnikiem nie stanowi żadnego ryzyka, a biwakować można wszędzie bez opłat – jak więc można było nie skorzystać z opcji przebudzenia się z nad brzegiem morza czy wąwozu z widokiem na wschód słońca. Dostępne są nawet miejsca, w których jeśli uda rozbić obóz, można wieczorem podziwiać zachód, a nad ranem wschód.

30.10.2022 niedziela

Pierwsze wyzwanie w naszej podróży pojawia się podczas międzylądowania w Monachium, kiedy dostajemyy wiadomość od wypożyczalni, że nie ma dla nas zarezerwowanego auta (Mitsubishi Pajero ponoć nie wróciło z naprawy) i propozycję wynajęcia ponad dwukrotnie droższej Toyoty Land Cruiser (65 OMR za dzień vs 28 OMR). Po rozważeniu innych opcji i whatsupowych negocjacjach w ostatniej chwili przed wylotem dostajemy potwierdzenie, że coś wymyślą w pierwotnie dogadanej cenie i przyjadą po nas na lotnisko. Już podczas tej wymiany doświadczamy odmienności naszych kultur: my zdenerwowani, podejrzliwi, że ktoś próbuje nas oszukać i na nas zarobić, a druga strona na spokojnie, zwracając się do nas per „drodzy przyjaciele” testuje jak nieugięci pozostaniemy.

31.10.2022 poniedziałek

Lądujemy o świcie na eleganckim lotnisku ze sprawną obsługą. Kupujemy karty SIM z internetem (12 OMR – z nadmiarem na 2 tygodnie przy intensywnym wykorzystaniu, w tym GoogleMaps) i jesteśmy gotowi do rozpoczęcia naszej omańskiej przygody. Okazuje się, że rozpoczniemy ją w super wypasionej Toyocie Land Cruiser J300 (limitowana edycja, 400KM), która chyba świeżo wyjechała z salonu, bo na siedzeniach ma  jeszcze folię (wkrótce przekonamy się, że to miejscowy zwyczaj – pozostawienie folii na siedzeniach). Chwilę trwa załatwianie formalności na lotniskowym parkingu i po przekazaniu gotówki, opłaceniu depozytu, spisaniu dokumentów kierowców i ustaleniu szczegółów wymiany Toyoty na Pajero po 5 dniach na trasie na koszt wypożyczalni, ruszamy do najbliższego Carrefoura w celu nabycia namiotów, wyposażenia biwakowego, zapasu wody i jedzenia.

Pierwsza rzecz, która nas uderza w Maskacie to wszechobecne portrety dwóch sułtanów i barwy narodowe (biały – symbol pokoju, czerwony – nawiązujący do historii państwa, poprzednia flaga była czerwona, zielony – metafora żyznych ziem, płodności i dobrobytu). Większość budynków jest już gotowa na Święto Niepodległości, obchodzone 18 listopada (na cześć wyparcia Portugalczyków przez Arabów w 1650 roku), co podkreśla biało-czerwono-zielone oświetlenie, szarfy, wstęgi, banery itd. Maski samochodów pokrywa się specjalną folią z wizerunkami sułtanów – widzieliśmy nawet wersje, na których Kabus ściska dłoń Sadama.

Mimo, że rządzący Omanem przez pół wieku sułtan Kabus Ibn Said al-Said zmarł niemal dwa lata temu (10.01.2020), jego portrety są wszędzie. Na billboardach i w instytucjach publicznych, w sklepach i restauracjach występują w towarzystwie zdjęć lub malowideł obecnego sułtana, kuzyna Kabusa – Haithama bin Tarika al-Saida, ale pod względem nazw szkół, meczetów i głównych arterii miast i miasteczek, zmarły władca absolutny ma wciąż dużą przewagę nad obecnym. Zasłużył na wdzięczność swoich rodaków, wydobywając kraj z zacofania i feudalnej izolacji. Za panowania jego ojca w Omanie nie wydobywano ropy, bramy miast zamykano 3 godziny po zmierzchu, było niespełna 100 kilometrów bitych dróg, 3 szkoły podstawowe dla chłopców i jeden szpital, a głównym źródłem dochodów była hodowla wielbłądów i uprawa daktyli. Dzięki inicjatywom Kabusa (oraz temu, że większość omańskich muzułmanów to ibadyci, najbardziej tolerancyjni wyznawcy islamu, którzy nie uznają przelewu w krwi w imię religii i nie popierają fanatyzmu) Oman stał się oazą spokoju na Bliskim Wschodzie, państwem łączącym tradycję i nowoczesność. Dziś trzypasmowymi autostradami mkną terenowe samochody prowadzone przez mężczyzn w tradycyjnych diszdaszach i kummach lub kobiety w nikabach, obowiązkowo piszących wiadomości na komórkach (ani śladu po 66% obywateli analfabetów). Opieka medyczna jest darmowa, dostęp do edukacji powszechny, a kobiety mogą pracować w każdym zawodzie i mają równe z mężczyznami prawa wyborcze. Zabudowa jest niska, biała, z orientalnymi elementami, gęsto przetykana ogromnymi, klimatyzowanymi, marmurowymi centrami handlowymi, w których na wejściu serwowana jest omańska kawa z kardamonem i kondensowanym mlekiem oraz omańska halva – nowe łączy się ze starym na każdym kroku.

Maskat zostawiliśmy sobie na koniec naszej podróży, więc po zakończeniu zakupów, ruszamy w kierunku wybrzeża z planem zrobienia grupowego zdjęcia przy tablicy wskazującej gdzie przebiega Zwrotnik Raka. Zjeżdżamy z głównej drogi do miejscowości Al-Hadżar i ten sposób przegapiamy tablicę. Natomiast znajdujemy meczet przy stacji benzynowej, w którym uzupełniamy zapasy wody, napełniając świeżo-nabyty, 20-litrowy baniak. Po paru kółkach poddajemy się, bo przed noclegiem na plaży w Fins, chcemy jeszcze zdążyć do Bimmah Sinkhole – leja krasowego o głębokości 20 m, wypełnionego słoną wodą pochodzącą z oddalonego o 600 m morza. Woda nie jest tak turkusowa, jak opisują ją przewodniki, ponieważ późnym popołudniem nie oświetla jej już słońce. Namioty na plaży za Fins rozbijamy po zmroku. Dostajemy sygnał od wypożyczalni, że Pajero wróciło z naprawy i jadą je podmienić. Czekamy przy rokitnikowej Żubrówce, ale plany (ku uciesze kierowców) się zmieniają i zostajemy na kolejne parę dni z Toyotą.

1.11.2022 wtorek

Kąpiel w morzu i śniadanie przy wschodzie słońca pozwalają nam poczuć, że zaczęły się wakacje. Wraz z rozłożeniem jedzenia pojawiają się kozy, które próbują coś podkraść dla siebie. Dzielnie stawiamy opór, więc poprzestają na tekturze z pudełek po namiotach. Taki rytuał będzie nam towarzyszył przy każdym posiłku w plenerze.

Główną atrakcją dnia jest trekking do Wadi Shab. Wadi to doliny (lub koryta rzek) na obszarach pustynnych lub górzystych, które okresowo wypełniają się wodą deszczową lub są zasilane wodami podziemnymi. Czasami woda chowa się pod ziemią, a czasami w postaci strumienia, małej rzeczki lub basenów skalnych pokazuje się na zewnątrz. Sugerując się opisami różnych blogerów, nie spodziewamy się wymagającej trasy. Zaczyna się przyjemnie, przeprawą łódkami na drugi brzeg, ale ponad godzina marszu w pełnym słońcu daje się nam  jednak mocno we znaki. Kąpiel w wadi przynosi ulgę, a powrót do auta jest już szybszy i przyjemniejszy, bo w cieniu.

Jadąc dalej w stronę Sur, warto przejechać w porze obiadowej przez wioskę Tiwi i skusić się w jednej z dwóch ulokowanych po przeciwnych stronach drogi restauracji hinduskich na  fish biryani czy chicken masala. Ryba usmażona w przyprawach, ryż, warzywa masala na ciepło, dall, sałatka, owocowe soki – nie do przejedzenia (i w dobrych pieniądzach: 12.200 OMR). Podczas wyprawy od samych Omańczyków słyszymy, że większość restauracji i popularnych coffee shopów prowadzą imigranci z Indii, Bangladeszu, Pakistanu czy Sri Lanki, a autochtoni, którzy nie przebadają za gotowaniem, musieli przystosować swoje podniebienia do serwowanych w nich potraw. Szybko zauważamy, że Omańczycy pracujący w branży turystycznej, gastronomicznej czy handlowej, rzadko sami parają się pracą. Wszystkie te sektory działają dzięki imigrantom. Szacuje się, że stanowią oni połowę populacji Omanu, liczącą 4,6 miliona ludzi.

W Sur meldujemy się w Cornishe Hotel Apartment przy samym morzu, więc kusimy się jeszcze na spacer promenadą wzdłuż plaży po zmierzchu.

2.11.2022 środa

Temperatura sięga 30 stopni, więc zwiedzanie z samochodu zdaje się być najlepszą opcją, nie tylko dlatego, że atrakcje Sur są od siebie mocno oddalone, ale także powrót do klimy jest zbawienny. Oglądamy 200-letnią stocznię, w której wciąż powstają tradycyjne, arabskie łodzie żaglowe dau / dhow (1 OMR); Fatah Al-Khair Center, czyli muzeum morskie, prezentujące na dziedzińcu m.in. 70-letnią łódź dhow, zbudowaną bez użycia ani jednego gwoździa, a wyłącznie ręcznie wyplatanych lin (3 OMR); cypel z latarnią morską i starą częścią miasta; zamek As-Sunaysilah z zewnątrz; malowniczy fort Bilad Sur.

Głód zaspakajamy w Zaki Restaurant (king fish, squids curry, chlebek hinduski, ryż z przyprawami, labneh z ogórkiem, hummus, soczki z mango – 15,010 OMR) i na zakończenie uczty w bonusie dostajemy kolorowe, lukrowane, ziołowe kuleczki na trawienie, widocznie nasz apetyt zrobił wrażenie na kelnerach.

3.11.2022 czwartek

Wakacje, wakacjami, ale jeśli chcemy złapać prom na wyspę Masirah o 13:00, dzień musimy zacząć wczesną pobudką. Wydaje nam się, że mamy spory zapas czasowy, więc skręcamy na słynny przylądek Ras Al-Jinz, gdzie żółwie składają jaja. Żółwi w listopadzie nie znajdujemy, ale charakterystycznych zagłębień wykopanych przez samice i ścieżek prowadzących do morza nie musimy długo szukać. Trochę czasu zajmują nam też fotostopy na wielbłądy i poszukiwania czynnej stacji benzynowej. Widoki po drodze zmieniają się jak w kalejdoskopie: górki, żwir, morze, kępki roślinności, wydmy piaskowe, solniska. Nie daje się przyśpieszyć, bo przy 120 km/h piszczy blokada prędkości w aucie.

Do portu w Shannah wjeżdżamy kilka minut przed 13:00, pakujemy się na „nieoficjalny”, tańszy prom (10.500 OMR). Dopływamy ok. 16.30, jemy obiad w Babuk Restaurant (ryż z krewetkami i Haydarabadi chicken biryani) i ruszamy szukać noclegu na wschód wyspy, gdzie mają być ponoć piękne plaże, ale słońce zachodzi za górami i wszystko wydaje się szare i nijakie. Skręcamy na zachód wyspy i stajemy na szybko wygooglowanym  miejscu polecanym przez blogerów (https://therestlessbeans.com/17-epic-wild-camping-locations-in-oman/; https://www.goingthewholehogg.com/11-best-wild-campsites-in-oman/). Miejsce jest super – cypelek między dwoma zejściami na plażę, osłonięty kamieniem, a jedynym żywym stworzeniem w pobliżu jest kręcący się przy samochodzie osioł.

4.11.2022 piątek

Wschód słońca nas nie budzi, ale przed 8:00 robi się tak gorąco, że nie da się wytrzymać w namiocie. W takich okolicznościach przyrody dzień trzeba zacząć od kąpieli w morzu. Woda jest jeszcze chłodnawa, spokojna, bardzo przejrzysta, aż nie chce się wychodzić. Po śniadaniu i sesji fotograficznej z Land Cruiserem ruszamy w objazd wyspy (długość około 95 km) z przystankami przy wyrzuconej na brzeg łodzi dhow; na karmienie kóz starym pieczywem; na relaks na białej księżycowatej plaży, pełnej mew; kąpiel w morzu. Łapiemy nieśpieszny, wakacyjny rytm, zakłócony widokiem jedynego, niestety martwego żółwia wyrzuconego przez morze na brzeg.

Na obiad jedziemy do stolicy do restauracji Al Jazzera (ryba, dall, ryż, sałatki, jogurt z ogórkami, warzywa korma, chickem masala, woda w super cenie 5.500 OMR). Po zmierzchu dojeżdżamy w upatrzone miejsce na południu. Znaki na piasku i połamane tablice sugerują, że tu też lęgną się żółwie.

5.11.2022 sobota

Wstajemy ok. 7.30, bo robi się bardzo gorąco i odwiedza nas sąsiad na osiołku z zaproszeniem na kawę i daktyle. Duże fale utrudniają nieco poranną kąpiel, a wysoka temperatura zmusza nas do zjedzenia śniadania w cieniu auta. W drodze do portu zajeżdżamy na Camp Beach z fotogenicznymi, kolorowymi domkami. Przy promie jesteśmy o 11, liczymy na rejs prywatny, ale stare, greckie łodzie nie zamierzają szybko wypłynąć, więc jesteśmy skazani na bardziej komfortową opcję klimatyzowaną z telewizją. W tej opcji wszystko jest oficjalne, bilety kupuje się w siedzibie, okazując paszporty, podając rejestrację auta, dostając rachunek (24.900 OMR) i znacznie przepłacając.

Po dotarciu do stałego lądu ruszamy w stronę Al-Kamil. Zjeżdżamy z drogi, aby zobaczyć różowe jezioro i przez piasek przejeżdżamy na górkę – wiadomo wszystko dla lepszego widoku. Tyle że w drodze powrotnej grzęźniemy w piachu po osie. Z poświęceniem próbujemy odkopać auto, ale bezskutecznie. Po pół godzinie walki mamy farta – od morza nadjeżdża trzech Omańczyków w zdezolowanej terenówce i śpieszą nam z pomocą. Im też nie udaje się wyjechać, ale z zainteresowaniem oglądają wnętrze Land Cruisera. W końcu biorą nas na hol. Idzie opornie, ale się udaje! Dociągają nas do twardszej nawierzchni, dziękujemy serdecznie, nic nie chcą, proszą tylko o butelkę wody. W nocy Krzysztof wczyta instrukcję obsługi i odnajdzie guzik ‘crawl’, którego wciśnięcie wybawiłoby nas z opresji bez kopania i pomocy osób trzecich. No ale wtedy nie byłoby przygody!

O zachodzie zatrzymujemy się w Al-Kamil na obiad, gdzie właściciel jest tak dumny że robi nam zdjęcie – nie zatrzymuje się tu chyba zbyt wielu turystów. Nocujemy w hotelu OYO w Bidiyah.

6.11.2022 niedziela

Przypomina sobie o nas wypożyczalnia – chcą nam wymienić auto, z którego bez dopłaty będziemy mogli korzystać do końca pobytu (pierwotny plan był taki, że na ostatnie 3 dni w Maskacie zmienimy samochód z terenowego na normalny, 2 razy tańszy). Jedziemy do Wadi Bani Khalid malowniczą drogą przez góry. Z parkingu idzie się doliną palmową, przy pierwszym dużym zbiorniku są wiaty, mostki, restauracja i… tablice przypominające w bardzo uprzejmy sposób o skromnym, zakrytym ubiorze (dostosowujemy się w 100%). Idziemy po skałkach do kolejnego zbiornika. Jest pięknie – płynie się lejem wyrzeźbionym w białych skałach. Potem zaczyna się prawie canyoning – mini-wodospadki, przejścia po płyciznach z kamieniami, dużo fanu (bardzo dobrym pomysłem jest zabranie ze sobą butów do pływania).

W drodze powrotnej do Bidayah spotykamy się z kierowcą naszego bordowego, a więc łatwego do zauważenia wśród białych pojazdów, Pajero i zjeżdżamy na bok dokonać podmiany. Mimo, że bagażnik mniejszy – wszystko się mieści i jesteśmy gotowi na pustynną część naszej wyprawy. Panowie tylko nieco żałują, że nowe auto nie posiada funkcji ‘crawl’, więc spuszczenie powietrza z opon będzie konieczne.

Pustynia Asz-Szarkijja (dawniej Wahiba Sands, od beduińskiego plemienia Al-Wahiba, nazwę zmieniono, aby nie budzić kontrowersji wśród innych lokalnych plemion) to mocny punkt turystyczny na mapie Omanu. Tzw. desert camps wyrastają tu jak grzyby po deszczu, a ich zarządcy mają logistykę opanowaną do perfekcji. Dajemy znać na whatsappie, że zbliżamy się do stacji spotkań, na końcu drogi przejezdnej dla samochodów 2WD. Punktualnie przyjeżdża pan gospodarz i zaczyna od… porządnego spuszczenia nam powietrza z kół. Potem jedziemy za nim do Crescent Desert Camp składającego się z 6 namiotów (połowa pozostanie pusta). Zaczynamy od poczęstunku kawą, herbatą i daktylami. Dogadujemy się, że reflektujemy na przejażdżkę po wydmach za 25 OMR na zachód słońca. Ruszamy w dwa auta – my z gospodarzem, Niemcy z pomocnikiem gospodarza z żoną i dzieckiem. Przejażdżka jest przednia, w niektórych miejscach niewiarygodnym wydaje się podjechanie pod niemal pionową wydmę, nieugrzęźnięcie na jej szczycie i nieprzekoziołkowanie się przy zjeździe, ale nasz kierowca to pro.

Namioty są wielkie, przytulne z beduińskim wystrojem, każdemu towarzyszy blaszana kabino-łazienka, w której woda grzeje się przez cały dzień w zbiorniku na dachu. Na kolację do klasycznych dodatków – sałatki, ryżu, frytek, hummusu i pity – dostajemy grillowanego na ruszcie kurczaka i kofty z wołowiny. Z towarzyszącymi nam Niemcami wymieniamy się wrażeniami z podróży i słyszymy o ciekawym meczeciku, tak starym, że są w nim 2 mihraby, jeden w kierunku Jerozolimy, a drugi w kierunku Mekki – wiemy czego będziemy szukać kolejnego dnia.

7.11.2022 poniedziałek

Zawsze podczas podróży zdarza się taki dzień – dzień poszukiwań, tym razem postanowiły ukryć się przed nami słońce, najstarszy meczet i najdłuższy faladż.

Dzień zaczynamy przed świtem wspinaczką w świetle czołówek na wydmę, żeby obejrzeć wschód słońca. Siedzimy tak dość długo, a słońce wschodzi… za kolejną wydmą. Po omletowym śniadaniu pora na sesję wielbłądów, na których Niemcy odjadą w pustynną dal. My dalszą podróż zaczynany od wulkanizatora, który bez pytania rusza nam podpompować opony (1 OMR). Jedziemy do Ibry, w której mieliśmy być w środę na kobiecym targu, ale plan nam się zmienił. Objeżdżamy główny souq (bazar), który okazuje się być kilkoma uliczkami ze sklepikami – tu zostaje zakupiona kumma nr 1 (sztywna, mała, okrągła czapeczka obszywana kolorową nitką w wymyślne wzory; alternatywa do musarru – ozdobnego kawałka wełnianej tkaniny zaplatanego na głowie na podobieństwo turbanu). Jedziemy też do starej Ibry z opuszczonymi, glinianymi domami z pięknymi łukami. Po paru próbach odnajdujemy też polecany przez Niemców, położony nad korytem rzeki najstarszy meczet w Omanie. Z zewnątrz przypomina on glinianą chatkę, co skutecznie go kamufluje.

Potem kierujemy się do Izki, gdzie chcemy zobaczyć najdłuższy faladż (kanał nawadniający pola) wpisany na listę UNESCO – szukamy go chyba z godzinę, a w międzyczasie… zaczyna padać deszcz. Trafiamy na plantacje palmowe, do starych ruin, w końcu znajdujemy upamiętnione tablicą rozgałęzienie kanału. Dalej przez Birkat Al Mawz wjeżdżamy w góry Jabal al-Achdar (zielone góry) w poszukiwaniu noclegu. Na płaskowyżu Saiq, jest już tylko 18 stopni, więc cieszymy się, kiedy po paru telefonach do właściciela udaje nam się dostać do zarezerwowanego z auta apartamentu i ten obiecuje nam, że zaraz ktoś przyjdzie i nas wpuści i tak się dzieje (22 OMR).

8.11.2022 wtorek

Płaskowyż Saiq uwodzi nas wspaniałymi widokami, podjeżdżamy  do wiosek otoczonych tarasami uprawnymi i do punktów widokowych, z których można podziwiać zieloną panoramę kanionu i odgadywać, w której wiosce byliśmy przed chwilą. Odwiedzamy też słynny taras widokowy w resorcie Anantara, gdzie w 1986 roku gościli księżna Diana z księciem Karolem (Diana’s Viewpoint).

Kolejna atrakcja to zjazd do do Birkat Al-Mawz. Zaglądamy do zamkniętej fortecy, dzięki uprzejmości strażnika. Wspinamy się dziką ścieżką za prywatnymi willami na nieoficjalny punkt widokowy pod wieżą telewizyjną – stamtąd najlepiej widać, dlaczego Birkat Al-Mawz nazywane jest „bananowym jeziorem” – poruszane wiatrem liście bananowców szczelnie wypełniających kotlinę sprawiają wrażenie zielonych fal. Z góry też wspaniale prezentuje się stara, opuszczona część miasta. Chociaż buszowanie wśród ruin domów rozłożonych na wzgórzu w poszukiwaniu zachowanych łuków i innych detali architektonicznych też sprawia nam dużo frajdy.

Dzień kończymy kolacją w Bahli i noclegiem w nieoznakowanej kwaterze, która okazuje się  porażką. Jesteśmy chyba pierwszymi wynajmującymi, choć remont się jeszcze nie skończył (jest przynajmniej pretekst do urządzenia parapetówki). Gospodarz, z którym komunikujemy się na whatsappie, serdecznie nas (Dearest Friends) przeprasza i oferuje kolejny rabat. W sumie płacimy 10 OMR, co jest w Omanie niespotykaną ceną za nocleg w łóżkach pod dachem. Pal sześć brak wody, ręczników, pościeli, etc. Obserwujemy też kolejny przykład współpracy omańskiego właściciela (nieobecnego inwestora) z migrantami. Po każdej zgłoszonej przez nas tekstowo niedogodności, wpada do nas pakistański krawiec ze sklepu ulokowanego na parterze z próbą rozwiązania problemu.

9.11.2022 środa

Oman zwany jest krajem tysiąca fortów nie bez powodu. Wiele najpotężniejszych twierdz znajduje się w okolicach Nizwy, do której powoli się zbliżamy, więc nadszedł dzień zwiedzania fortów wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Zaczynamy od Jabrin z XVII wieku – siedziby  imama Bel’araba bin Sultana Al Yarubiego, intelektualisty i wielbiciela sztuk pięknych, przez co zamek jest rarytasem pod względem liczby zdobień i dekoracji, a nie jedynie fortyfikacją obronną. Fort mieścił także szkołę koraniczną oraz uniwersytet astrologii, medycyny i prawa islamskiego. Część wnętrz jest urządzona, głównie komnaty imama – można podziwiać malowidła naścienne, zdobione drewniane sufity, ażurowe okna, zagłębić się w labirynt korytarzy, natknąć się na pomieszczenie dla ulubionego konia imama  i odwiedzić więzienne lochy. Naszą uwagę zwraca także magazyn na daktyle zaprojektowany tak, aby z łatwością poprzez wyżłobione rowki odprowadzać sok puszczany przez owoce pod ich własnym ciężarem. Przy wizytach w kolejnych fortach i domach bogatych kupców, okaże się, że taki magazyn to nie wyjątek.  

Kolejny na liście jest największy w Omanie fort w Bahli. W skład kompleksu wchodzi aż 6 studni i 2 meczety, a otaczające miasto i fort mury obronne ciągną się na długości aż 12 kilometrów. Fort robi wrażenie labiryntem przejść i hybrydową konstrukcją, bo wewnątrz są w zasadzie 3 odrębne części, z których każda powstała w innym czasie: Al Qasabah – najstarsza część wznoszona przez lud Banu Nebhan przez setki lat (1154-1624), finansowana zyskami z handlu kadzidłem; Bait Al Hadith – tzw. nowy dom zbudowany przez następców Banu Nebhan (1624-1743); Bait Al Jabal – tzw. dom górski z XVII wieku.

Z Bahli kierujemy się do Nizwy, dłuższą drogą, zahaczając o ruiny wioski Tanuf, oraz wadi i tamę. Potem robimy jeszcze stop przy parku Faladż Daris, gdzie w basenie ablucji wieczornych nieśpiesznie dokonuje dwóch gości, a nieopodal matki robią zdjęcia swoim dzieciom ubranym tradycyjnie lub w barwy narodowe z okazji zbliżającego się Święta Niepodległości. W Nizwie kierujemy się na souq, gdzie robimy rekonesans i dajemy się skusić na pierwsze suweniry. Kolację jemy w restauracji przy hotelu Al Doyar (dania po ok. 2.500, soki po 0.700 OMR).

10.11.2022 czwartek

W Nizwie czeka nas niezwykła atrakcja – zupełnie niespodziewana, prywatna wizyta w meczecie sułtana Kabusa (czynny dla niemuzułmanów do 11), otwartym w 2015 po trwającej 50 lat budowie. To drugi największy meczet w Omanie, zbudowany na powierzchni 80 000 m2 i mogący pomieścić 10 500 wiernych, a my go mamy dla siebie na wyłączność.

Następny przystanek cofa nas w czasie. W starym miasteczku zbudowanym z cegły mułowej Al-Hamra zwiedzamy 400-letni budynek Bait Al-Safah, gdzie można podejrzeć kobiety przy pracach kuchennych czy wytwarzaniu sandalu, proszku wykorzystywanego jako maseczka na twarz, przyjemnie chłodzącego czoło. Można też zadać anglojęzycznemu przewodnikowi pytania, poprzebierać się w omańskie, tradycyjne stroje czy napić kawy, skosztować daktyli i zakupić wytwarzane na miejscu kadzidła i olejki (wstęp 3 OMR).

Ponieważ na omańskiej liście życzeń mieliśmy też sesję zdjęciową przy faladżach, udajemy się do Misfat Al-Abrijjn – starej, urokliwej wioski (teraz upodobanej przez turystów i odpowiadającej na ich potrzeby). Spacer trasą wokół wioski, wzdłuż faladży biegnących wśród palm na skraju doliny pozwala nam skreślić kolejny punkt z listy.

Wracamy do Nizwy w zachodzącym słońcu i po raz kolejny odwiedzamy souq – orientalne bazary mają to do siebie, że nigdy nie kończy się na jednej wizycie. Tym razem skupiamy się na części daktylowej oraz przyprawowo-kawowej.

11.11.2022 piątek

Budzimy się o świcie, żeby zdążyć na słynny kozi targ. Wydaje nam się, że jesteśmy wcześnie, ale olbrzymi parking przez bazarem i wszystkie uliczki wokół są już zapełnione po brzegi. Tego samego dnia ma miejsce giełda samochodowa, więc o miejsce do zaparkowania trzeba dłuższą chwilę zawalczyć. Na targ docieramy po siódmej i jest tam już tłum, dzieje się! Sprzedawcy prowadzą (albo ciągną lub noszą) kozy w kółko, potencjalni sprzedawcy zatrzymują, macają z minami znawców, zaglądają do pyska lub pod ogon. Morze kóz, diszdaszy, kumm i …turystów, ale wciąż warto uwzględnić wizytę w piątek na targu w Nizwie podczas wyprawy do Omanu.

Przecinamy targ rybny i mięsny i jesteśmy w Forcie Nizwa, gdzie oglądamy popisy taneczno-wokalne wojowników, jemy arabskie chlebki z miodem i podsuwamy damskie dłonie do pomalowania henną. Sporo tu cepelii, ponieważ jest to najczęściej odwiedzany fort w Omanie, ale ma swój urok. Najstarsza część fortu została zbudowana przez Imama Al Sult bin Malika Al Kharusi w IX wieku i odnowiona przez kolejnego Imama Sultana bin Saifa Al Yarubiego w wieku XVII. W forcie uwagę zwraca ogromna, cylindryczna wieża. Można tu zobaczyć wiele taktyk obronnych z przeszłości, np. otwory nad bramami wjazdowymi, z których lano podgrzany syrop daktylowy czy okienka przeznaczone do strzelania z broni.

Odbijamy 20 km na południe do Manah, gdzie odbudowano stare miasto, otoczone murami. Za bramą spotykamy gospodarza, który bierze od nas po 2 OMR, a potem częściowo nas oprowadza, choć bardziej mówi po arabsku niż angielsku, co ma swój urok. Na koniec zaprasza nas na kawę i mało nas nie zabija ilością wręczonej przesłodkiej pasty daktylowej. Oczywiście odmowa nie wchodzi w grę, bo to przejaw typowej, omańskiej gościnności, a my jesteśmy jedynymi odwiedzającymi, więc nie ma innych kandydatów do oprowadzenia.

W Nizwie zajeżdżamy jeszcze z ciekawości do luksusowego centrum handlowego, z którego szybko uciekamy, bo przyjemna jest tu tylko klima i toalety. Wieczorem błądzimy autem w wąskich uliczkach starówki i w końcu trafiamy do klimatycznej starej dzielnicy Al-Aqr, po której robimy sobie spacer.

12.11.2022 sobota

Czas na powrót do natury, czyli góra Jabal Shams (3009 m n.p.m.) i Wielki Kanion. Początkowo jest długo płasko, później droga wznosi się zakosami, żeby na dwa kluczowe odcinki zamienić się w off-road. Zajeżdżamy na punkt widokowy, potem obczajamy miejsce na camping na górce, po czym jedziemy na początek trasy trekkingowej W6, zwanej Balcony Walk, idącej wzdłuż zbocza kanionu. Trasa nie jest bardzo wymagająca (jej pokonanie zajmuje około trzech godzin), a widoki piękne. Na końcu można obejrzeć ukrytą w półce skalnej, opuszczoną wioskę As Sab, liczącą w przeszłości około 15 rodzin.

Namioty rozbijamy przy krawędzi kanionu. Noc jest jasna, rozświetlona księżycem i gwiazdami, więc nie ma niebezpieczeństwa, że za potrzebą w nocy ktoś pójdzie w niewłaściwą stron. Towarzyszą nam kozy. Po zachodzie szybko się schładza, wyciągamy polarki i długie spodnie. W nocy robi się naprawdę zimno, opatulamy się szczelnie w namiotach, a ściany robią się mokre od skraplającej się pary.

13.11.2022 niedziela

Budzimy się przed świtem, gdy się rozjaśnia. Jest bardzo zimno, ale niedługo po wschodzie słońce zaczyna mocno przygrzewać. Jemy szybkie śniadanie w towarzystwie dość nachalnych już kóz. Potem ruszamy w stronę Ar-Rustaq skrótem offroadowym i jest sporo wrażeń – piękne widoki gór, wadi (nawet przejeżdżamy przez wodę!) i nekropolia Al-Ain, z grobowcami protohistorycznymi w kształcie uli.

Niestety fort w Ar-Rustaq jest w remoncie, a kolejny na trasie – Fort Nakhal – też jest tymczasowo zamknięty, ale w pobliżu jest jeszcze fort Al-Hazm. Okazuje się bardzo ciekawy: z pięknymi rzeźbionymi drzwiami, dużym naciskiem na obronność, z faladżem biegnącym przez budynek i zainscenizowanymi pomieszczeniami, np. medresą, ale i więzieniem (wstęp 500 baisa). Jesteśmy jedynymi gośćmi.

Kierujemy się do miasta Barka – dojeżdżamy do targu rybnego i fortu, ale jest za późno na zwiedzanie, więc poprzestajemy na zjedzeniu obiadu w hinduskiej restauracji z bogatą kartą. Ok. 19 przyjeżdżamy do naszego hotelu na obrzeżach Maskatu.

14.11.2022 poniedziałek

Dzielnica Al-Sib, w której mieszkamy, jest dość daleko od atrakcji i do Wielkiego Meczetu mamy 40 minut jazdy. W meczecie sułtana Kabusa strój Gosi wzbudza kontrowersje – długa spódnica ma 10 cm rozcięcie – po zaklejeniu go plastrem strażnicy moralności odpuszczają. Meczet jest imponujący i bardzo fotogeniczny. Oglądamy wnętrze, krużganki ozdobione motywami roślinnymi, figurami geometrycznymi i wersetami z Koranu, okrążamy z zewnątrz, podziwiając ogród z bugenwilli. Budowę meczetu rozpoczęto w 1995 roku i trwała ona 6 lat. Wykorzystano 300 000 ton piaskowca indyjskiego oraz powierzchnię 416000 m2. 5 minaretów – 4 mierzące po 45 m i jeden o wysokości 91,5 m – symbolizuje pięć filarów islamu. Główna sala modlitewna może pomieścić 6500 wiernych, a cały meczet wraz z dziedzińcem nawet do 20000. Wnętrze oświetlają pokryte 14-karatowym złotem żyrandole wykonane z 600000 kryształków Swarovskiego. Największy ma 8 metrów średnicy, wysokość 14 m (co odpowiada 3-piętrowemu budynkowi) i waży 8,5 tony. Z cyklu ‘naj’ jest też ręcznie tkany dywan o wymiarach 60 na 70 m i wadze 21 ton (drugi co do wielkości na świecie). 600 irańskich szwaczek pracowało nad jego ukończeniem 4 lata. Do barwienia dywanu wykorzystano ponad 28 różnych odcieni kolorów z naturalnych barwników roślinnych.

Z wielu opcji muzealnych wybieramy Muzeum Al Zubair z bardzo ciekawą ekspozycją i tablicami ilustrującymi charakterystyczne dla Omanu stroje (np. rodzaje wiązania i noszenia nakryć głowy), tradycje (np. damskie ozdoby i ich znaczenie), uprawy (np. kadzidłowce) i budowle (np. faladże czy forty). Wśród zbiorów znajdują się przedmioty użytku codziennego, monety, meble, stare drzwi, instrumenty, broń, w tym rozległa kolekcja hadżarów, czyli omańskich sztyletów, ale także znaczki pocztowe z całego świata i współczesne obrazy omańskich artystów i artystek.

Krótki spacer dzieli nas od pałacu Al-Alam. Przed bramą tej przedziwnej budowli przypominającej skrzyżowanie japońskiej pagody i wyrzutni rakiet pojawiają się omańskie mamy z córeczkami ubranymi w barwy narodowe z pasującymi balonikami i zaczyna się rodzinna sesja zdjęciowa z bramą pałacową w tle.

Na obiad postanawiamy poszukać restauracji z szuwą – narodową potrawą, typowo omańską dla odmiany. GPS kieruje nas do budynku Opery, przed którą mamy później koncert, więc parkujemy na jej terenie. Patrzymy jak szykują trybuny, ale nie udaje nam się niestety ani wejść do środka budynku Opery, ani w sąsiadującej galerii handlowej znaleźć szukanej restauracji. Trafiamy do restauracji irańskiej, która jest nowym, ciekawym doświadczeniem. Po obfitym posiłku przebieramy się w aucie w stroje koncertowe, co okazuje się słuszną decyzja, gdyż miejscowe kobiety dają popis omańskiej mody. Koncert Omani National Music zaczyna się występem ekipy z fortu w Nizwie. Od razu poznajemy lekko nawiedzonego zawodnika, który świsnął wtedy Marcie szablą 10 cm od ucha. Dobrze, że nie siedzimy tuż przy scenie, bo nie wiadomo czy tym razem jego koledzy też nie są w tanecznym transie. Kolejne występy pokazują, że linia melodyczna czy synchronizacja to nie są rzeczy, które liczą się najbardziej, ale jest kolorowo. Jak w kalejdoskopie przewija się przed nami bosa ekipa z Dhofaru z paniami z kadzielnicą na głowie, panie w masko-wąsach śpiewające kołysanki, grupa z Maskatu z obrzędem weselnym, wydający okrzyki panowie z Musandamu w czerwonych arafatkach oraz gromada „żeglarzy” z Szarkiyi, wyciągających kotwicę oraz ich kobiety noszące drewno i szykujące posiłek w garach. Podczas grande finale wszyscy wykonawcy wychodzą na scenę, a widzowie pędzą do aut, aby nie utknąć w korku na parkingu.

Kończymy wieczór powrotem na Corniche czyli promenadę w Mutrah i popatrzeniem na iluminację budynków i ozdoby świetlne przy deptaku.

15.11.2022 wtorek

Drugi dzień w Maskacie przeznaczamy na dzielnicę Mutrah. Przechodzimy przez targ rybny, kierując się na główny souq, rozłożony pod pięknym drewnianym sufitem, z kolorowymi szklanymi kopułami na skrzyżowaniach. Po raz pierwszy od dwóch tygodni doświadczamy namolnego namawiania do zakupów, nigdzie wcześniej nie miało to miejsca. Szukamy sklepów prowadzonych przez Omańczyków, by w spokoju się zastanowić. Po dwóch godzinach na targu wszyscy wychodzą zaopatrzeni w kadzidła, przyprawy, drewniane ozdoby, kummy, biżuterię, etc.

Mały spacerek po uliczkach Mutrah i wracamy do portu poszukać namiarów na rejsy. Jedna z konwersacji na whatsappie rozwija się pomyślnie i dobijamy interesu, a że mamy jeszcze chwilę do startu, ruszamy na polecany punkt widokowy. Droga na wzgórza kończy się offroadem, a na końcu trzeba jeszcze zrobić wyczerpujące podejście w upale po schodach, by popatrzeć na dzielnice białych domków powciskanych między wzgórza a morze.

Przed 16 zjeżdżamy do mariny Bandar Al-Rawdha, by wyruszyć łodzią dhow na „coastline & sunset cruise”. Niby mieliśmy być sami, ale kwadrans po czasie, gdy ruszamy, jest już spora grupa ciekawych osób. Prym wiedzie mocno ekspansywny tata 3-letniego Alego, który z kolei jest jak żywe srebro, nawet ruszył drążkiem gazu pod nieobecność sternika. Przyjemny i relaksujący trip jest okazją do zobaczenia bardzo urozmaiconej linii brzegowej Maskatu, z mnóstwem skalnych wysepek, a także pałacu sułtana od strony wody. Daje też możliwość podejrzenia i pogadania z lokalną rodziną na urlopie w stolicy (kolejne dowody, jak bardzo przedsiębiorczy i dumni ze swojego kraju są Omańczycy) i napicia się kawy zagryzanej daktylami.

Wracamy do portu po zmroku i podejmujemy kolejną próbę poszukania szuwy. Omani Shiva Cafe & Restaurant jest mocno ukryta i niepozorna, choć przybrana już w barwy narodowe. W środku są stoliki, ale i platformy do siedzenia, obsadzone przez Omańczyków, a na ścianach zdjęcia sułtana i innych przywódców arabskich. Karta dość krótka – szuwy i mięsa smażone bądź potrawy z podrobami. Bierzemy różne szuwy (mięso, koza, kurczak), różne ryże, podają je z sosami i małą surówką. Ryż świetnie przyprawiony, mięso mięciutkie, ale jak zwykle porcje raczej dwuosobowe, więc następnego dnia podczas powrotnego lotu nie powinniśmy być głodni.

16.11.2022 środa

Pożegnalna przejażdżka po Al-Sib niespodziewanie przysparza nam mnóstwa emocji. Pierwszy punkt Bait al-Baraka Royal Palace – główna rezydencja sułtana – podnosi nam ciśnienie, bo kierując się Google Maps w stronę wybrzeża wjeżdżamy w drogę wiodącą wzdłuż murów pałacowych i zatrzymuje nas strażnik z jednej z wieży obserwacyjnych. Musimy zawrócić, zameldować się kolejnemu, a przed główną bramą już nas proszą o zatrzymanie. Rżniemy głupa i mówimy że zabłądziliśmy jadąc na souq. Puszczają nas, czujemy ulgę, bo głupio byłoby spóźnić się na samolot z powodu podjechania zbyt blisko pod zamknięty dla turystów pałac. Souq okazuje się bardzo lokalnym miejscem, co oznacza sklepy w pawilonach, głównie z meblami, sukniami i złotem oraz halę spożywczą. Ostatni przystanek to plaża i bulwar Seeb – promenada, palmy, łodzie rybackie, dość ciemny piasek i mocno ciepła woda.

Z przedstawicielem wypożyczalni spotykamy się na stacji benzynowej 10 minut od lotniska. Nasze auto zostaje koło śmietnika. Dzięki skrupulatnej dokumentacji fotograficznej udaje nam się uniknąć dopłaty za rzekome przekroczenie limitu kilometrów. Przesiadamy się do Toyoty i zostajemy podrzuceni na lotnisko, gdzie kończymy naszą omańską przygodę z tysiąca i jednej nocy.

  • poczucie bezpieczeństwa
  • otwarte, wręcz przyjacielskie podejście do turystów
  • urozmaicone jedzenie i pyszne owocowe soki
  • różnorodność atrakcji: plaże, góry, tradycje, forty, ruiny, bazary
  • możliwość biwakowania w dowolnym miejscu
  • wciąż ograniczona infrastruktura dla turysty nisko- i średnio-budżetowego
  • -ograniczniki prędkości zamontowane w wypożyczanych autach i niedorzeczne ograniczenia prędkości na pustych drogach
  • progi zwalniające
  • naprawdę trudne do zniesienia temperatury
  • trudne do oszacowania czasy przejazdu i dotarcia do głównych atrakcji, przez co łatwo jest źle zaplanować dzienną trasę

Nasza ocena podróży (w punktach/100)

Jedzenie

Transport

Kwatery

Ludzie

NAPISZ DO NAS

Jeśli masz pytania dotyczące podróży to z przyjemnością na nie odpowiemy