BOŚNIA I HERCEGOWINA 2019

TYGIEL KULTUROWY, ĆEVAPY I WODOSPADY

Odpowiadając na najczęściej nam zadawane po powrocie pytanie – nie, Bośnia nie robi przygnębiającego wrażenia, nie wszędzie widoczne są ślady po wojnie. Za to wrażenie robią przepiękne krajobrazy (góry, lasy, rwące rzeki), otomańska, orientalna architektura i miszmasz religijno-kulturowy. Oczywiście o wojnie się tu pamięta, przypominają o niej budynki poznaczone kulami, tablice, wystawy, muzea i nowe cmentarze, ale wiele się zmieniło od czasu, gdy w 2004 przejeżdżaliśmy tędy tranzytem do Czarnogóry, znaki przy drodze ostrzegały o minach, a słynny most w Mostarze leżał w ruinie. Fundusze międzynarodowe pozwoliły odbudować zabytki, rosnąca turystyka pomogła się podnieść infrastrukturze, a energia mieszkańców znów tchnęła życie w miasteczka. Można się przekonać, że Bośnia i Hercegowina to piękny i ciekawy kraj, najbardziej różnorodny z dawnej Jugosławii – właściwie to Bałkany w pigułce, ze wszystkimi zamieszkującymi je narodami o różnych wyznaniach. Wspaniale, że zdecydowaliśmy się tu wrócić, chociaż dotrzeć łatwo nie było, a tegoroczne fatum pogodowe nam nie odpuszcza i przez 9 dni codziennie choć trochę padało…

SARAJEWO I OKOLICE

Jeśli Bośnia to kondensacja Bałkanów, to Sarajewo jest esencją Bośni. Tu najbardziej czuć i widać tę wielokulturowość, w niewielkich odległościach od siebie stoją meczety, cerkwie, kościoły i synagogi. Z okna naszego apartamentu widać katolicką katedrę, a słychać nawoływania muezzina i dzwony z cerkwi celebrującej prawosławną Wielkanoc (inna sprawa, że najbardziej słychać wieczorem muzykę z klubu na dole…). Wielkanocna uroczysta ceremonia, z odświętnie ubranym popem, do którego ustawia się kolejka wiernych, aby po pocałowaniu w rękę otrzymać tradycyjną pisankę, staje się zresztą nieoczekiwaną atrakcją niedzieli.

Ale i samo Sarajewo pozytywnie nas zaskakuje swoją dobrą energią, daje się lubić od pierwszych minut – centrum ma wielkość akurat do zwiedzania pieszo, ponieważ jest otoczone górami z wielu miejsc są piękne widoki, za każdym rogiem jest coś zaskakującego – jak nie stary domek poturecki to hammam, ciekawy most, park czy pseudomauretańska aszkenazyjska synagoga albo kamienica z kopułką jak z górskich uzdrowisk. Słynna ‘Aleja Snajperów’, wiodąca z centrum do lotniska, ostrzeliwana przez Serbów, ulokowanych na wzgórzach, odbudowała swoje wieżowce, hotele, wieże telewizyjne, w blokach mieszkalnych połatano dziury, a szkielety domów – pole działań grafficiarzy – zdarzają się sporadycznie. Można powiedzieć, że najgorzej się prezentuje rzężący i jadący przeraźliwie wolno tramwaj… Inaugurujemy pobyt, mimo późnej pory przybycia, zjedzoną na spółkę porcją ćevapów na starówce.

 

Baćśarśija

Najbardziej urokliwe i orientalne miejsce Sarajewa to Baśćarśija,  czyli dawna XV-wieczna dzielnica handlowa powstała w czasach osmańskiej okupacji, pełna niskich domków z drewnianymi okiennicami i wykuszami – dawnych zakładów rzemieślniczych, ale także meczetów, hammamów, medres i karawanserajów, ze znaną z licznych folderów, będącą symbolem Sarajewa, drewnianą turecką studnią Sebilj z 1753 roku, ostatnim fragmentem średniowiecznych wodociągów. Miejsce pełne ludzi – mieszkańców stolicy i turystów – i gołębi, knajp i sklepików. Ale jeśli chodzi o jedzenie, Baśćarśija nie bierze jeńców, nie podlizuje się turystom. Nie ma menu turystycznego, cafe latte czy alkoholu, tu jedzą Sarajewianie. Ćevapdżinice mają repertuar najprostszy z możliwych, kawa jest parzona po lokalnemu, fajka wodna jak w stambulskich palarniach. Dla turystów jest bazar, choć nikt tu nachalnie niczego nie wciska. I w zasadzie trzy rodzaje asortymentu: kute z metalu dżezwy do parzenia kawy, młynki do kawy, do pieprzu itp. (głównie na najstarszej uliczce Kazandżiluk), przypominajki Olimpiady Zimowej z 1984 – koszulki z logo albo z maskotką Vućkiem, magnesy, kule itd. (nie pozostajemy obojętni, bo my z tych co jeszcze pamiętają) oraz te najbardziej ponure choć znamienne – długopisy, a także  czołgi, samoloty itp. zrobione z łusek po nabojach…

Miejsce, gdzie stara dzielnica przechodzi w ulicę Ferhadija, trotuar zdobi napis „Sarajevo – spotkanie kultur”. Tu Wschód łączy się z Zachodem, a niska osmańska zabudowa ustępuje kilkupiętrowym, klasycznym kamienicom z epoki austro-węgierskiej. Zamiast sprzedawców dżezw są banki i operatorzy komórkowi, a zamiast kafan z niskimi stoliczkami – europejskie kawiarnie, restauracje i puby z craftowym piwem. Życie nocne buzuje w rytmie głośników wywieszonych na zewnątrz klubów.

Przez dwa i pół dnia spędzone w stolicy udało nam się zobaczyć:

  • Meczet Gazi Husrev-Bega z XVI wieku, najbardziej reprezentacyjny na Bałkanach, z piękną fontanną i harmonijnym wnętrzem, oraz dwoma grobowcami, do którego robimy kilka podejść, bo albo jest ślub, albo pora modlitwy, albo uroczystość wyglądająca trochę jak jakiś odpowiednik naszej pierwszej komunii…
  • Medresę z 1537 roku, mieszczącą muzeum Gazi Husrev-Bega – gubernatora Bośni, z pochodzenia pół Bośniaka – pół Turka, który był dobroczyńcą i inicjatorem licznych inwestycji w Sarajewie.
  • Gazi Husrev Begov bezistan, czyli XVI-wieczny budynek bazaru, z niespecjalnie obecnie orientalnym repertuarem
  • Morića Han, czyli karawanseraj z XVI wieku, niegdyś mogący pomieścić 300 ludzi i 70 koni, obecnie przerobiony na restaurację/kawiarnię/sklep z dywanami
  • Meczet Ferhadija dżamija z 1562 roku (aczkolwiek tylko z zewnątrz, bo modły)
  • Svrzina kuća, czyli dom rodziny Svrzo – zabytkowa rezydencja zamożnej muzułmańskiej rodziny, z typową osmańską architekturą XVIII/XIX wieku – oprócz pokojów dziennych można zajrzeć i do sypialni i do łazienki i na prywatny, damski dziedziniec zwany haremluk. Koszt biletu 3 KM. Warto!
  • Meczet Królewski z 1566 roku, najstarszy z sarajewskich meczetów, z ciekawymi krużgankami z zielonego drewna
  • Vijećnicę, czyli sarajewski ratusz – efektowną budowlę z XIX wieku, w stylu pseudomauretańskim, kolejny z symboli miasta, trafiony przez bombę w czasie wojny i odbudowany. Atrakcją jest samo wnętrze z krużgankami i szklaną, witrażową kopułą, ale mieści też wystawę fotograficzną Sarajewa ostatnich 100 lat.
  • Većną Vatrę, czyli Wieczny Ogień – miejsce pamięci ofiar wojen
  • Most Łaciński z XVIII wieku, znany najbardziej z tego, że kilka metrów od niego w 1914 roku Serb Gavrilo Princip dokonał zamachu na arcyksięcia Ferdynanda, co spowodowało wybuch wojny (obok jest muzeum tego wydarzenia).
  • Stara Synagogę z 1581 roku, zbudowaną przez Żydów sefardyjskich, z pięknym, kamiennym, surowym wnętrzem, mieszczącą Muzeum Żydów Bośni i Hercegowiny
  • Stary Cmentarz Żydowski Jevrejsko Groblje z 1630 roku – jedną z najsłynniejszych nekropolii sefardyjskich na świecie, przy okazji z pięknym widokiem na miasto, co zostało wykorzystane przez bośniackich Serbów, ostrzeliwujących stąd miasto, co przyczyniło się do jego zniszczenia… (tu już jedziemy autem)
  • Starą, niewielką cerkiew pw. Archaniołów Gabriela i Michała, z intrygującą architekturą, pięknym ikonostasem i muzeum ikon.
  • Cerkiew Soborną (Sobór Matki Bożej), największą w stolicy świątynię prawosławną, w stylu barokowo-bizantyjskim, gdzie natrafiamy na ceremonię wielkanocną
  • Katedrę katolicką pw. Serca Jezusowego z 1889 roku, kamienną, neogotycką, w stylu kojarzącym nam się z Chorwacją
  • Klasztor Franciszkanów i kościół św. Antoniego, zwracające uwagę bordowym kolorem
  • Sarajevską Pivarę, browar z nieprzerwaną produkcją od momentu otwarcia w 1864. Tu ograniczyliśmy się jednak tylko do sprawdzenia oferty piwnicy…
  • Gradską trżnicę, czyli miejski zabytkowy targ, stojący słonymi serami i wędzonymi wędlinami
  • Żutą Tabiję, czyli Żółtą Twierdzę, a raczej jej pozostałości, której największą atrakcją, docenioną m.in. przez nowożeńców, jest jeden z najpiękniejszych widoków na miasto. Wielkie wrażenie robi też muzułmański cmentarz, obok którego wspina się ponad Baśćarśiją droga do twierdzy.

Wokół Sarajewa

Trzeciego dnia rano odbieramy w mieście samochód i objeżdżamy atrakcje dookoła. Na pierwszy ogień idzie góra Trebević, ma którą znów wjeżdża zniszczona w czasie wojny kolejka. W ponoć piękny widok na miasto musimy uwierzyć na słowo, bo my tego dnia widzimy tylko wagoniki wyjeżdżające z gęstej jak mleko mgły. Zjeżdżając autem z góry pakujemy się zresztą w chmury… Ale udaje nam się natrafić na tor bobslejowy wybudowany na pamiętną olimpiadę zimową w 1984 – rzadka okazja przejścia się kawałkiem toru, zarastanego przez trawy, ozdobionego graffiti. Niszczeje, podobnie jak skocznie i wyciągi porozsiewane po sąsiednich zboczach górskich.

Kolejny punkt programu, łatwiej dostępny autem, to podsarajewska miejscowość Butmir, gdzie urządzono Muzej Tunela (bilety 10 KM). Tunel Dobrinja-Butmir, długości ok. 800 metrów, został wydrążony pod pasem lotniskowym w czasie oblężenia Sarajewa. Było to jedyne bezpieczne przejście (lotnisko było pod kontrolą ONZ, więc go nie bombardowano), pozwalające na ucieczkę z miasta, ale także dostarczenie do niego żywności, leków i broni, przewożonych na wózkach jadących po szynach. Dziś udostępnione jest do przejścia końcowe 20 metrów tunelu, którego solidna konstrukcja wzbudza szacunek, tym bardziej gdy się wie, że starannie ukrywane prace trwały tylko 3 miesiące.

Niedaleko Butmiru leży Ilidża, gdzie postanawiamy fatalną tego dnia pogodę przeczekać w Termalnej Rivijerze. W ramach wejścia za 7 KM można popływać w dużym basenie, z wysepkami, jaskinią, sztuczną rzeką i biczami (woda 30-34 stopnie) oraz wygrzać i wymasować się w jacuzzi. Nic wielkiego, ale przyjemna alternatywa dla ulewy na zewnątrz.

MOSTAR

Nie da się nie zachwycić słynnym mostarskim mostem przerzuconym nad turkusową Neretwą i kamiennymi, strzegącymi go basztami (również odbudowanymi) Halebija i Tara oraz przyległym do nich starym miastem Kujundżiluk Ćarśija jeśli się jest wielbicielem starych miasteczek. Widok na most i brzegi rzeki z minaretu meczetu Koski jest tak piękny, że aż prawie nierealny. Do rzeczywistości, choć też abstrakcyjnej, wraca się kiedy próbuje się na most wejść – przy wieżach robi się zator z ludzi jak w komunikacji miejskiej w godzinach szczytu… Mostar jest niestety totalnie zadeptany – przez jednodniowych turystów przyjeżdżających z Chorwacji, pielgrzymki do Medjugorie, wycieczki rodaków czy grupy Azjatów. Ale wieczorami, tudzież dalej od mostu i przyległych uliczek z orientalnymi gadżetami i knajpami, jest już luźniej. Zwiedzamy więc już bez tłoku, po lewej, bośniackiej stronie rzeki:

  • Dom Muslibegovićów z XVIII wieku, przerobiony na dość drogi, butikowy hotel, w którym udostępniono do zwiedzania część reprezentacyjną domu, zwaną selamluk.
  • Dom Biśćevićów z XVII wieku, rezydencję miejską zamożnych mieszkańców, z ekspozycją starych mebli i urokliwym dziedzińcem z fontanną, wyłożonym kamieniami z Neretwy
  • Meczet Karadoz-bega z 1557 roku, największy w Hercegowinie, z drewnianymi podcieniami
  • Meczet Koski Mehmeda-paszy z 1617 roku, jedyny w mieście, w którym zachowały się malowidła z czasów tureckich, z ładnym dziedzińcem oraz minaretem, z którego roztacza się genialny widok na Stary Most! (6 KM + 6 KM wejście na minaret).

Po stronie chorwackiej urokliwym zakątkiem są okolice Krzywego Mostu, czyli Krivej Ćupriji, najstarszego mostu w mieście, z 1558 roku, na dopływie Neretwy, wyglądającego jak miniaturka Starego Mostu.

Mostar mocno ucierpiał podczas bałkańskiej wojny i już na równoległej do bazarowej Kujundźiluk ulicy Marśala Tita widać zniszczone domy. Chociaż jednodniowy turysta pewnie tego raczej nie zauważy, tu wojna zostawiła większe rany społeczne: po jednej stronie rzeki mieszkają Chorwaci, a po drugiej Boszniacy, jedni i drudzy mają własne szkoły, szpitale, nawet dworce, na wzgórzu po jednej stronie stoi krzyż, na drugim powiewa bośniacka flaga…

OKOLICE MOSTARU

Jadąc do Mostaru z Sarajewa warto stanąć na chwilę w Konjicu, leżącym w połowie drogi, na umownej granicy między Bośnią a Hercegowiną. Wprawdzie większość domów na starówce to rekonstrukcja, ale warto przejść się po Kamiennym Moście z 1682 roku, zbudowanym przez Osmanów w stylu słynnego mostu na Drinie w Viśegradzie i popatrzeć na niego z nadrzecznej kawiarni. Szkoda tylko, że w maju woda w rzece zamiast turkusu ma kolor błota…

Najbliżej Mostaru, i naprawdę grzech nie odwiedzić, jest Blagaj. Sufijska tekija, czyli klasztor derwiszów, przyczepiony do wapiennej skały, spod której, z jaskini,  wypływa rzeka Buna. Pierwszorzędnie malowniczy, ciekawy (derwisze mieli cele z toaletą!), do tego jeszcze rzeczka z nabrzeżem obstawionym knajpkami. Woda ma niebywale wartki nurt, zalewa mostki po przęsła, ale największe wrażenie robią na nas zalane wodą najniższe tarasy nadrzecznych restauracji, gdzie pomiędzy krzesłami i stolikami lawirują z gracją kaczki (!). Na wyższych tarasach można się oddać przyjemności skosztowania, ponoć endemicznego, pstrąga z Buny, co też chętnie robimy po kilku dniach mocno mięsnego menu.

Jeszcze bardziej urlopowo-plenerową atrakcją, którą udało nam się odwiedzić dzięki jednemu, słonecznemu dniu, są wodospady Kravica – kaskady rzeki Trebiżat, spadające z 25-metrowego progu. Malownicze, turkusowe, skryte w bujnej zieleni. Największą ich wadą jest bliskość Medjugorie i Chorwacji, co przekłada się mocno na frekwencję turystyczną…

Warty wycieczki z Mostaru, 30 km na po ludnie, jest z pewnością Poćitelj – malowniczo na stromym wzgórzu położone miasteczko nad Neretwą, z zachowaną architekturą z czasów tureckich – meczetem z XVI wieku, hammamem, medresą i wieżą zegarową. Bezwzględnie trzeba wspiąć się do ruin twierdzy z XV wieku, skąd rozpościera się bajkowy widok, choć wejście na niezabezpieczoną wieżę polecane jest już bardziej odważnym.

W szczerym polu, ok. 30 km od Poćitelja, leży wpisana na listę Unesco średniowieczna nekropolia Radimlja. Rzecz o tyle ciekawa, że tzw. stećki, czyli marmurowe pomniki nagrobne z płaskorzeźbami przedstawiającymi rycerzy, zwierzęta, wozy, winorośl czy po prostu ornamenty, często pochodzą w większości z czasów przedosmańskich, kiedy Bośniacy byli jeszcze chrześcijanami, skupionymi w swoim własnym kościele bogomilskim. W sympatycznym miasteczku Stolac, 3 km od Radimlji, oprócz rundki po ćarśiji (czyli dawnej dzielnicy handlowej w centrum) warto także przespacerować się brzegiem Bregavy, pełnej pozostałości starych młynów i kamiennych mostków potureckich. W jednym z nich – Stari Mlin z XVIII wieku – urządzono restaurację, gdzie w pięknych okolicznościach przyrody, na tarasie pod spadającym wodospadem, można się rozkoszować pysznym pstrągiem.

TRAVNIK

Travnik, położony ok 70 km od Jajec, ma długą i ciekawą historię, choć nie cieszy się wielką popularnością wśród turystów. Od 1699 roku był stolicą osmańskiej prowincji Bośni, siedzibą wezyrów, a w XIX wieku pierwsze przedstawicielstwa otworzyły tu Francja i Austria. Najbardziej znany jest jednak jako miejsce, skąd pochodzi nagrodzony Noblem pisarz Ivo Andrić, który poświęcił mu powieść „Travnićka hronika”, wydaną w Polsce pod tytułem „Konsulowie ich Cesarskich Mości” (akcja dzieje się w latach 1807-1812). W dawnym domu Andrića urządzono jego muzeum. Ze średniowiecznej twierdzy na wzgórzu roztacza się świetny widok na miasto (zeszpecony nieco blokami w oddali) i góry. Jak wszędzie w okolicy tak i tu znajdziemy rwące potoki z pozostałością młynów, nad którymi rozłożyły się restauracje.

Wrażenie robi ilość meczetów, bardziej różnorodnych i kolorowych niż sarajewskie, zwykle kwadratowych, często z malowanymi, drewnianymi elementami. Szkoda wielka jednak, że najpiękniejszy z nich, meczet Kolorowy, dla którego tu przyjechaliśmy, jest z niewiadomych przyczyn zamknięty – pozostaje nam podziwiać freski z motywem winorośli na zewnętrznych ścianach. Kolejną atrakcją miasta są grobowce osmańskich wezyrów i innych dostojników.

Główna ulica miasta – Bosanska – zaludnia się w piątkowy wieczór spacerowiczami, przesiadującymi w kawiarniach, lodziarniach i ćevapdżinicach. W sobotę rano na targu kupujemy pyszny, słony, znany na cały kraj owczy ser travnićki, który tutaj smakuje najlepiej!

JAJCE

Jajce słynie głównie z pięknego wodospadu, ruin zamku i okolonej murem starówki. Malowniczy wodospad spada z 20 metrów, a wysoki poziom wody i jej siła sprawia, że na dolnym tarasie widokowym dużo łatwiej wywinąć orła niż zrobić zdjęcie…  Niewielkie stare miasto, choć oszpecone w dolnej części paroma nowymi, socjalistycznymi budynkami, wspina się pod górę wąskimi uliczkami i porośniętymi trawą schodkami, wśród małych domków z ogródkami, aż do murów średniowiecznej twierdzy, z obowiązkowym pięknym widokiem na miasto, dolinę Vrbasu oraz okolicę. Zwiedzanie idzie bardzo szybko, bo tradycyjny dom Krślakova kuća jest zamknięty w weekend, gotycki kościół św. Marii zniszczony, asortyment Muzeum Etnograficznego dostarcza zajęcia na 10 minut (co tam robiła kolekcja radioodbiorników z lat 60-tych?), a w restaurowanym klasztorze franciszkanów, chwilę po chorwackim ślubie, gaszą nam światło przed nosem. Nieoczekiwanie więc największą atrakcją dnia staje się dziecięcy festiwal folklorystyczny. Schodząc z zamku natrafiamy na szykujące się do przemarszu po miasteczku przyjezdne zespoły w strojach ludowych, więc odprowadzamy je z przyjemnością pod dom kultury, gdzie mają występować.

Kilka kilometrów od Jajec, w stronę Bihacia, warto zobaczyć drewniane młyny na Plivie. Wyglądające trochę jak skupisko psich bud, albo domków skrzatów młyny pochodzą jeszcze z czasów osmańskich i są bardzo malownicze.

BANJA LUKA

Wg Tripadvisora największą atrakcją Banja Luki jest…. przełom rzeki Vrbas, dobry kawał drogi przed miastem. Absurdalne, ale coś to jednak mówi. Stolica republiki serbskiej – jednego z dwóch entitetów Federacji BiH – nie ma malowniczego położenia ani ciekawych zabytków. Ale zabytki miała – kilkanaście meczetów z XV-XVIII wieku, z tym że wszystkie zostały przez Serbów zniszczone. Odbudowano, mimo protestów i nawet zamieszek, jeden – Ferhadija. Z pięknie malowaną wewnątrz kopułą. Opiekun meczetu zostawia nas w nim samych, prosząc tylko, abyśmy wychodząc zgasili światło…

 W zrekonstruowanej Cerkwi Chrystusa Zbawiciela, z pocz. XX wieków, kapiącej złotem i będącej dumą mieszkańców, natrafiamy na sesję ślubną, co podnosi nam jej atrakcyjność.

Uroki twierdzy Kastel trudno podziwiać w ulewnym deszczu, ale kawa w średniowieczno-rycerskiej restauracji Kazamat pozwala się ogrzać i wczuć w klimat.

KULINARNIE…

Powiedzieć, że w Bośni je się głównie mięso to mało. Wydaje się, że codziennym posiłkiem Bośniaków są ćevapy (ewentualnie pljeskavice), a wszystko inne jada się czasami. Ponad połowę lokali gastronomicznych stanowią ćevabdżinice, które znajdziemy w każdej małej miejscowości. Ich repertuar w wersji radykalnej to: ćevapy („ruloniki” z mielonego mięsa) 5,10,15 czy 20 (!) sztuk bądź pleskavica (kotlet z mielonego mięsa) w lepinji (bułka rozcięta w środku), podane z surową cebulą, ewentualnie kiełbaski z grilla, kajmak (serko-śmietana), jogurt, napoje z lodówki, i czasami surówka – biała kapusta, pomidor, ogórek. To najtańsze jedzenie – mała porcja ćevapów (5 sztuk) kosztuje od 3 KM (ok. 6 złotych). W wersji banjaluckiej ćevapy mają inny kształt – są większe i bardziej prostokątne. Ćevabdżinice nie serwują żadnych ciepłych napojów, o alkoholu nie mówiąc. Ten w ogóle trudno znaleźć na starówkach, np. w obrębie Baćśarśiji w Sarajewie. W restauracjach, np. w dawnym kawawanseraju Han karta jest dłuższa – jest np. mięso duszone z warzywami, pljeskavica faszerowana serem, warzywa (papryka, cebula, liście winogron) faszerowane  mięsem, czyli dolma, sałatka szopska i najpopularniejsza zupa – begova ćorba – zagęszczana, kleikowata zupka z gotowanym kurczakiem i okrą. W Jajcach jedliśmy też bosanski lonac – czyli mięso duszone z warzywami w glinianym naczyniu.

Największy wypas oferują restauracje w Mostarze – z racji bliskości Adriatyku można tam też zjeść dobre grillowane kalmary. Do wyboru piwo Sarajevsko, Mostarsko, rodzime wina czerwone Blatina i Vranać, biała Żilavka i Graśenica, domowe rakije, które w wersji owocowej są ulepkowato słodkie.

Jako że Bośnia stoi górskimi, rwącymi rzeczkami, młynami, wodospadami itd. w ich bliskości popowstawały restauracje, które serwują przepyszne pstrągi – z grilla, w kukurydzianej panierce itd, serwowane z ziemniakami i szpinakiem. Warto!

Wszędzie w Bośni, oprócz piekarni, można też spotkać burekdżinice, czyli lokale wypiekające i serwujące zawijane i zapiekane w cieście francuskim: mięso (burek), ser (sirnica), szpinak z serem (zeljanica) i ziemniaki (kropiruśa), które zazwyczaj zapija się jogurtem.

Kolejny, popularny rodzaj lokali to slastićarnia, czyli cukiernia, popularna wśród rodzin, z szerokim asortymentem baklaw, chałw oraz tufahiją, czyli pieczonym jabłkiem w syropie, faszerowanym masą orzechową, obowiązkowo z bitą śmietaną i wisienką kandyzowaną.

I na końcu to co nam najbardziej podpasowało, czyli bosanska kafana – lokaliki, gdzie na niskie, okrągłe stoliczki wjeżdża bosanska kahva, czyli taca z zaparzoną w małej dżezwie kawą, w towarzystwie czarek do picia, szklanki wody i kostki lokum, czyli owocowej galaretki. Ewentualnie turecka czarna herbata w małych szklaneczkach. Przy okazji – czarną herbatę trudno spotkać w restauracjach, a i sklepach także.

Oprócz kafan najbardziej nas zauroczył zaułek kafejek z fajką wodną w Baćśarśiji. Miejsce jak najbardziej lokalne, nieturystyczne. Małe stoliczki, ławy z poduszkami, kawa, herbata i fajki – bardzo dobrze przygotowane i nieprzyzwoicie tanie – po 7 KM. Oczywiście bez alkoholu. Miejsce pełne młodych ludzi z Sarajewa – par, grup kolegów, grup przyjaciół. Dziewczyny w obcisłych dżinsach i z mocnym makijażem i dziewczyny w chustach na głowie. Ze smartfonami. I wszystkie bez wyjątku przychodzące zakurzyć sziszę.

Perypetie transportowe i inne refleksje 

Nasze zaskoczenie Ilością Polaków w Bośni wynikało także z tego, że wcale niełatwo się tam dostać. Oprócz dojazdu samochodem (który, dla sensowności, wymaga większej ilości podróżnych i czasu) wszystko inne to kombinacja alpejska… Wizz Air zrezygnował z lotów z Polski do Tuzli, LOT też do Bośni nie lata. Chcąc się jeszcze dobrze wstrzelić w weekendy nagimnastykowaliśmy się co nieco, w końcu zdecydowaliśmy się na wariant: w piątek wieczorem nocny Flixbus do Berlina, poranny lot Berlin-Tuzla, wzięcie auta z lotniska w Tuzli, po 9 dniach w poniedziałek rano (bo znacznie taniej niż w niedzielę) lot Tuzla-Malmo, 4 godziny przerwy, lot Malmo-Warszawa. W styczniu jednak przyprawił nas o atak furii mail od Wizzaira, że przeprasza za zmiany w rozkładzie lotów, ale samolot z Berlina do Tuzli będzie o… 20.50. Na straty więc cała sobota, wypożyczalnie na lotnisku pobierają po 22.00 dodatkowe opłaty, szlag trafia nocleg w Jajcach (4 godziny drogi) itd… Jeszcze nie ochłonęliśmy, a po tygodniu dobił nas kolejny mail, że lot Malmo-Warszawa zostaje przełożony na wieczór, co oznacza 12 godzin pit-stopu w Malmo. Od tego momentu czekaliśmy już tylko na zmianę trzeciego lotu, aby wymiksować się z tej imprezy, ale niestety tej uprzejmości już nam Wizzair nie chciał zrobić. Kolejne łamanie głowy i nowa decyzja – akceptujemy powrót, ale zmieniamy dolot – wymieniamy mile na lot Warszawa-Wiedeń-Sarajewo (Lot+ Austrian) w piątek o 17.20. Oznacza to optymalne wykorzystanie dni, ale i dopłatę (50 euro!) do auta – musimy je wziąć w Sarajewie i oddać w Tuzli. Bierzemy je 2 dni później, bo w centrum Sarajewa jest kompletnie nieprzydatne, a nawet kłopotliwe – parkingi kosztują ok. 20 KM za dobę. Wybrany przez nas asekurancko Europcar w zasadzie dołożył nam tylko stresu. Mailowa informacja, że płatność będzie w euro się nie potwierdziła, podany w dokumentach numer 24h assistance był nieaktywny, a na lotnisku w Tuzli, gdzie postanowiliśmy oddać auto wcześniej, w niedzielę ok. 20-tej (bo mieliśmy kwaterę 7 min spacerem od lotniska), pocałowaliśmy klamkę, a właściwie puste krzesło i biurko w hali, bez żadnej informacji, numeru telefonu itp. Przed zawałem uratował nas strażnik, który się zaangażował w obdzwanianie wszystkich dookoła i zdobył w końcu numer do gościa z Europcaru – ten niechętnie się przyznał, że przyjedzie o 22-giej, bo przylatuje samolot i ma umówionego klienta… Poza godzinami przylotów i odlotów gości od aut po prostu nie ma… Tuzla przedefiniowała nam więc nieco pojęcie międzynarodowego lotnika – może być to pawilon wielkości sali od WF-u, w którym osoby zdejmujące buty przy kontroli mogą skorzystać na czas przejścia z kilku par domowych kapci stojących na półeczce! (jaka szkoda, że był zakaz fotografowania).

Swoją drogą takie kapciuszki znajdziemy też na kwaterach, których był spory wybór w przyjemnych cenach. Za 4 noce na 50 metrach w austriackiej kamienicy w centrum Sarajewa zapłaciliśmy 90 euro, w innych miejscach też płaciliśmy maksymalnie ok. 100 zł za dobę. Ceny ćevapów, kawy, piwa czy biletów wstępu do zabytków były wręcz nieprzyzwoicie niskie. Jak już się więc tam dotrze to Bośnia jest naprawdę przyjazna dla portfela.

  • Pomijając Mostar kraj turystycznie niezadeptany. W mniejszych miasteczkach cudzoziemców jak na lekarstwo, a i na starówce sarajewskiej prawdziwe życie zdecydowanie przeważa nad turystycznym skansenem
  • Rzadko spotykany tygiel kulturowo-religijny; Sarajewo jest prawie jak Jerozolima.
  • Urok starej, średniowiecznej osmańskiej architektury
  • Niesamowita przyroda i krajobrazy – góry, rzeki, wodospady, jeziora. Nawet przejazd tranzytem cieszy oczy.
  • Egzotyczny klimat kafan i knajpek z fajką wodną
  • Niskie ceny – noclegów, jedzenia, wstępów do zabytków
  • Życzliwość Bośniaków, z którymi zawsze można się dogadać „po słowiańsku”
  • Wysoki stopień mięsożerstwa – nawet niewegetarianom w końcu się przejedzą ćevapy
  • Tłok na moście w Mostarze spowodowany nadpodażą pielgrzymów do Medjugorie
  • Brak w niektórych muzeach opisów w języku innym niż bośniacki
  • Kapryśność majowej pogody
  • Kłopotliwy zwyczaj właścicieli kwater, którzy życzyli sobie informowania przez telefon o postępach w dojeździe do kwatery oraz brak oznaczeń lokali (a zdarzyło się, że i adresu)

Nasza ocena podróży (w punktach/100)

Jedzenie

Kwatery

Ludzie

NAPISZ DO NAS

Jeśli masz pytania dotyczące podróży to z przyjemnością na nie odpowiemy