PORTO I LIZBONA 2017

PORTO, FADO I UPAŁ

Bom dia!

W maju Facebook podrzucił nam ranking najpiękniejszych miast w Europie wartych odwiedzenia, w którym pierwsze miejsce zajęło Porto (www.europeanbestdestinations.com/best-of-europe/european-best-destinations-2017). Tym samym Zuckerberg wraz z O’Learym (niskie ceny biletów Ryanair) zaplanowali nam czerwcowy długi weekend: 3 pełne dni w Porto, 4 w Lizbonie i 1 w Sintrze.

Nieco jak Warszawa i Kraków, Porto i Lizbona prowadzą ze sobą walkę o turystów i bycie naj. Jeden tydzień w nich spędzony pozwala odkryć różnice i podobieństwa między nimi, a przede wszystkim zakochać się w Portugalii i nabrać apetytu na więcej.

Według przewodników Portugalia to 4F: football, fado, Fatima i fiesta. Dla nas istotne były także 4P: porto (wino), Portugalczycy, potrawy i pogoda.

 

Football

To sprawa oczywista – Ronaldo jest w swoim kraju bogiem. W Anglii kolorowa prasa fascynuje się życiem dworu królewskiego, a w Portugalii nie ma czasopisma bez Cristiana. Brukowce rozważają nieustannie, gdzie jest matka jego pierwszego syna, gdzie matka bliźniaków, jaka obecnie supermodelka zajmuje fasadowe miejsce u boku super piłkarza, jakie jest jego ulubione danie itd. To też ulubione tematy rozmów śniadaniowych w pensjonatach i kafejkach.

W Porto nieco wyblakłe szaliki i transparenty FC Porto wiszą na stałe pod co drugim oknem, a fani klubu niezmordowanie dopingują całymi sobą każdy mecz. Wiozący nas z lotniska taksówkarz, dowiedziawszy się, że jesteśmy z Polski, z rozrzewnieniem zaczął wspominać bramkarza Józefa Młynarczyka, z którym w składzie FC Porto zdobyło dwukrotnie mistrzostwo Portugalii w 1986 i 1988 roku. Football po raz kolejny okazał się międzynarodowym językiem łączącym od razu turystów z miejscowymi.

Fado

Nie byłoby fado (uznanego za niematerialne dziedzictwo UNESCO) bez specyficznego dla Portugalczyków uczucia saudade, zbliżonego najbardziej do melancholii, nostalgii, ale nie tożsamego ze smutkiem. Kiedy pieśniarze śpiewają o tęsknocie wywołanej wspomnieniami, zawsze towarzyszy im radość i szczęście (że się kochało tak mocno, czy żyło w tak pięknym miejscu), a nie tylko żal (że coś dobiegło końca lub zmieniło się na gorsze).

W Porto doświadczyliśmy fado jedynie w naszym pensjonacie, gdzie płyty z rzewnymi piosenkami towarzyszyły nam do śniadania. Przyjemność obcowania z fado na żywo mieliśmy w Lizbonie, w starych dzielnicach Alfama i Mouraria, gdzie narodził się ten gatunek. Krążąc po labiryncie wąskich uliczek Mourarii, próbowaliśmy znaleźć dom pierwszej udokumentowanej pieśniarki fado – Marii  Severy i ślady obecności królowej tego gatunku – Amálii Rodrigues i kiedy, zgubieni, już prawie się poddaliśmy, dźwięki portugalskiej gitary doprowadziły nas na skwery noszące ich imiona, gdzie przy fado można zjeść tapas i zagłębić się w muzyczną przeszłość dzielnicy. Portugalczycy są bardzo dumni ze swoich fadistów i podobnie jak Ronalda, traktują ich jak dobro narodowe.

Nasz gospodarz w Lizbonie – Vasco – przestrzegał nas przed restauracjami oferującymi extra płatne fado dla turystów i polecił fado vadio w tawernie A Baiuca. W tym niepozornym lokalu, w sercu Alfamy wieczorem, czyli w portugalskim wymiarze czasu około 22:30-23:00 zaczynają się występy fadistów amatorów, a słuchacze i śpiewająca obsługa decydują, czy delikwenta z lokalu wykopać czy nagrodzić brawami i pozwolić zaśpiewać drugą piosenkę. Mieliśmy szansę w cenie karafki wina (5€) wysłuchać 6 śpiewaków, a występy kończyła energiczna kucharka, która do swojego wykonania piosenki o Lizbonie zaangażowała pozostałych muzyków i publiczność.

Fatima

Chodzi oczywiście o miejsce wszystkich portugalskich pielgrzymek, ale nam Fatima kojarzy się przede wszystkim z portugalską tolerancją, dzięki jednej z naszych trzech gospodyń (noszącej to imię) z Porto Persona Guesthouse, uroczego pensjonatu niedaleko Casa da Musica w Porto. Dzięki serdecznemu przyjęciu od pierwszego momentu czuliśmy się tam jak w gościnie u kochanych ciotek, a nie w hotelu, na co składały się uściski i całusy przy każdym spotkaniu, niekończące się dokładki śniadaniowe, zakończone podaniem głębokiego talerza pełnego leite creme (przygotowywanego tradycyjnie przy pomocy rozgrzanej metalowej łopatki, a nie gazowego palnika do kremu brulee), informacje co musimy koniecznie zobaczyć i przypominanie, żebyśmy korzystali z taxi, by nie tracić energii plus upewnianie się wieczorem, czy na pewno jedliśmy i czy nam się podobało.

Fatima z dużym wdziękiem i swobodą prowadziła konwersacje w języku angielskim, hiszpańskim i francuskim i była dowodem na to, że Portugalczycy z łatwością opanowują obce języki, jeśli tylko zechcą. Podczas śniadania, przekonując nas o wielkiej otwartości Portugalczyków, przytoczyła różnicę wieku między sobą i jej 10 lat młodszym mężem, a także status matrymonialny właścicielki Luisy (‘jakiś mąż gdzieś tam jest’) i Lourdes (‘męża nie ma, dzieci są’) oraz nieuregulowany stan cywilny Ronaldo.

Taka tolerancja może zaskakiwać, jeśli wziąć pod uwagę, że 81% populacji Portugalii stanowią katolicy. Fakt, że zaledwie 19% czynnie praktykuje na pewno nie wynika z braku kościołów, których w Porto i Lizbonie jest multum. Nie wymienimy tu wszystkich odwiedzonych, bo te najważniejsze można znaleźć w każdym przewodniku i na każdej mapie. Wskazówka od nas jest taka, żeby koniecznie oglądać także krużganki; malowane, niebieskie kafelki – azulejos, atmosfera i dostęp do tarasów widokowych są definitywnie warte wydania 3-5€ extra. W Lizbonie koniecznie trzeba odwiedzić katedrę Se (jej początki sięgają 1147 roku), klasztor Hieronimitów, Mosteiro dos Jeronimos z XVI wieku i pobliską wieżę Torre de Belem (2 z 7 cudów Portugalii, perły stylu manuelińskiego, czyli gotyku z charakterystycznymi motywami marynistycznymi) i kościół Sao Vicente de Fora. W Porto – katedrę Se, kościół Św. Franciszka oraz kościół i wieżę Clerigos (symbol miasta).

 

W Lizbonie duże wrażenie robi też kościół Św. Dominika (Sao Domingos), odbudowany po pożarze z zachowanymi częściowo spalonymi murami. Plac obok tego kościoła dedykowany jest tolerancji. Skromny pomnik z gwiazdą Dawida upamiętnia pogrom Żydów (konwertytów, tzw. nowych chrześcijan) w 1506 roku. Na murze za nim wyryto w wielu językach napisy ‘Lizbona – miasto tolerancji’. Imigranci z dawnych portugalskich kolonii (kobiety w afrykańskich strojach i zbici w osobne grupy, żywo dyskutujący mężczyźni), siedzący całymi dniami przy tej ścianie na rozłożonych tekturach, sprawiają, że wyryte w kamieniu słowa nabierają nowej mocy.

W duchu otwartości Portugalczycy odważnie podchodzą także do konsekwencji kolonializmu. Z jednej strony pielęgnują pamięć o Henryku Żeglarzu, Ferdynandzie Magellanie (kapitan pierwszej wyprawy dookoła świata), Pedro Alvaresie Cabralu (odkrywca Brazylii), Diogo Cao (odkrywca Kongo) i Vasco da Gamie (odkrywca morskiej drogi do Indii), z drugiej – na wystawie ‘Racism and Citizenship’ w nomen omen Pomniku Odkrywców w Belem otwarcie pokazują skutki polityki kolonialnej; stereotypowe przedstawianie w sztuce Żydów i Maurów, supremacji Europejczyków nad rasami krajów podbijanych, dehumanizacji Afrykańczyków oraz współczesne dzieła artystów z Mozambiku, Brazylii, Wysp Zielonego Przylądka, Goa. Można zobaczyć tam też zdjęcie imigrantów z Afryki (autorstwa Kiluanji Kia Henda), którzy zajęli miejsca przy wielkich odkrywcach na słynnym pomniku, co daje przewrotny efekt i zmusza do myślenia o skutkach odkryć i podbojów w świecie postkolonialnym.

Współcześnie co do portugalskiej tolerancji wątpliwości zgłaszają inni defaworyzowani, a mianowicie środowiska LGBT, domagające się w corocznej paradzie większej akceptacji i równych praw. Tęczowy pochód budzi raczej pozytywne emocje wśród przechodniów, niezadowoleni są tylko kierowcy, którzy podczas parady utykają w wąskich dojazdowych uliczkach bez możliwości włączenia się do ruchu.

Fiesta

Stereotyp lubiącego się bawić południowca pasuje jak ulał do Portugalczyków. Od razu po przylocie w drodze do hotelu oglądaliśmy fajerwerki z okazji Dnia Portugalii. Dzień ten upamiętnia śmierć Luísa de Camões 10 czerwca 1580 roku, twórcy „Os Lusíadas”, eposu narodowego, opiewającego sukcesy narodu portugalskiego i jego dumną historię. Dym po sztucznych ogniach jeszcze nie opadł, a Porto już  szykowało się do obchodów święta swojego patrona Św. Jana, czyli nocy świętojańskiej z 23 na 24 czerwca. Na ulicach dymiły ruszty, z których podawano świeżo grillowane sardynki i wszędzie można było kupić dmuchane plastikowe młotki, którymi podczas parady uczestnicy walą się wzajemnie po głowach.

Lizbona 13 czerwca nie pracuje i świętuje dzień Św. Antoniego, którego wizerunki widnieją na każdym rogu. Na placykach ustawione są specjalne kapliczki, a cała Alfama tonie w przydomowych stoiskach sprzedających grillowane sardynki, ciastka z dorsza, pudding ryżowy, wiśniówkę ginjinha, piwo, sangrię, porto, etc. 15 czerwca ma miejsce kolejne święto i dzień wolny od pracy, więc w zasadzie przez cały tydzień Alfama pije, słucha fado lub portugalskiego disco i się bawi. Głośniki zamontowane w całej dzielnicy niestety musiały zamilknąć w niedzielę, kiedy ze względu na pożar, który pochłonął wiele ofiar ogłoszono żałobę narodową.

Porto

Wino wszechobecne – w lodach, potrawach, sangrii, oferowane w każdej knajpce i do każdego posiłku, smakuje tak samo dobrze w Porto, jak i w Lizbonie. Karafka z rubinowym trunkiem powitała nas o 1 w nocy w pokoju w dniu przyjazdu do Porto i była codziennie uzupełniana przez nasze gospodynie, a wieczorem towarzyszyły jej 2 kawałki ciasta w ramach obowiązkowej przekąski przed snem.

W Porto oczywiście trzeba się wybrać mostem Ludwika I, zaprojektowanym przez Teófilo Seyrig z grupy Gustave Eiffel, na drugi brzeg Douro do Vila Nova de Gaia i zwiedzić piwnice, w których leżakuje słynne portugalskie wino. Na tym brzegu czas płynie jakby wolniej. Każdej wizycie w piwnicy towarzyszy degustacja, a między nimi można testować różne odmiany i drinki z porto w barach przy piwnicach. Mieliśmy przyjemność wypić najlepszą czerwoną sangrię świata u Sandemana, zwiedzić z uroczą przewodniczką piwnice Offley (słynne ze względu na talent barona Forrestera, który doprowadził produkowany w nich trunek do perfekcji) oraz piwnice Taylors (co prawda z audioprzewodnikiem, ale za to z bardzo bogatym muzeum tłumaczącym proces powstawania i historię winnic).

Parę flaszek wróciło z nami 🙂

Portugalczycy

Napotkani przez nas Portugalczycy szczycili się tym, że kraj mają biedny, ale bezpieczny. Wszyscy byli niezwykle przyjacielscy, wylewni, pomocni i dumni ze swoich miast. Luisa dowiedziawszy się, że po Porto udajemy się do Lizbony, stwierdziła, że to cudownie, a zaraz potem dodała, że powinniśmy jednak dłużej zostać w Porto, bo tu jest ładniej, spokojniej, jest tylko jedno wzgórze, klimat jest przyjemniejszy, ludzie mają duszę, stosunek kosztów do jakości życia jest lepszy, etc. Wycałowawszy nas na do widzenia, poważnym tonem oświadczyła, że jedna rzecz jej się bardzo nie podoba, a mianowicie to, że już wyjeżdżamy. Vasco, który powitał nas w Lizbonie, aby przekazać klucze do wynajętego na Alfamie mieszkania, dowiedziawszy się, że przyjechaliśmy pociągiem z Porto od razu wygłosił przemowę, że Porto jest super i na pewno nam się podobało, ale produkowane tam wino należy do Portugalii, więc także do Lizbony, a ponadto Lizbona ma specyficzną tylko dla niej wiśniówkę ginjinha, 7 wzgórz nie tylko jedno, rzekę Tag większą niż Douro, fado, więcej kościołów i tu jest prawdziwe życie, a nie tradycyjny skansen.

W lizbońskim pokoju czekało już na nas schłodzone zielone wino i wykład z obsługi Lizbony – jak spędzić dzień w dzielnicy Belem z atrakcjami z listy UNESCO, aby ubiec wszystkich Chińczyków i Japończyków, jak powtórzyć ten wyczyn w Sintrze, gdzie jeść naprawdę świeżą rybę i gdzie słuchać prawdziwego fado. Wszystkie wskazówki Vasco okazały się na wagę złota.

W knajpach informowano nas na dzień dobry, że nie trafiliśmy do restauracji, ale do drugiego domu i tak mamy się czuć i w razie potrzeby bez skrępowania prosić o dokładki. I jak w tej sytuacji nie zakochać się w Portugalczykach?

Potrawy

A skoro już o restauracjach mowa, to niestety nie wszystkie strzały mieliśmy trafione. Kosztowaliśmy na przykład spaghetti z ośmiornicą w keczapie w turystycznej knajpie przy Casa dos Bicos (Dom Kolców); przysmaku Porto, jakim jest Francesinha, czyli obiadowa kanapka z chleba tostowego z wołowym kotletem, szynką, boczkiem i kiełbasą, zatopiona w stopionym żółtym serze i pomidorowo-piwnym sosie, podawana z domowymi frytkami (fajnie raz zamówić w ramach eksperymentu) w restauracji w Rue de Flores, czy dziwnie smakującej kiełbasy, jakby z fragmentami sierści – Alheira de Mirandela w Tasquinha do Be w Porto. 6 potraw było za to wybitnych i zdecydowanie godnych polecenia:

  1. Ciastka pasteis de Belem – najpopularniejszy portugalski deser; babeczki z francuskiego ciasta wypełnione budyniem zapieczonym z wierzchu, wypiekane w cukierni koło Klasztoru Hieronimitów od 1837 roku, podawane z cukrem i cynamonem, smakują wyjątkowo; w innych cukierniach występują pod nazwą pasteis de nata, ale to już nie to samo.
  2. Ciastka z dorsza z Casa Portuguessa do Pastel de Bacalhau wypełnione serem Serra de Estrela – popularny starter czy przekąska, dla nas nowe odkrycie smakowe, które mogłoby zastąpić słodkie desery.
  3. Grillowane ryby, w szczególności sardynki, grubo sypane solą, w tygodniu po dniu Św. Antoniego serwowane z grilli ustawionych na wszystkich uliczkach Alfamy – klasyka.
  4. Ośmiornica – niemająca nic wspólnego z polską odmianą gumowatą, a w towarzystwie batatów i szpinaku – obłędna (Incomum by Luis Santos w Sintrze).
  5. Sery owcze, szczególnie te z rejonu Serra da Estrela – miękki rozpływający się środek niezwykle przypadł nam do gustu, queijo Serra da Estrela stał się naszą stałą przystawką, był pochłaniany na każdym targu, a Vasco, który organizuje objazdówki camperem (www.combitours.pt, Fb: @Combitours.pl) obiecał stworzyć dla nas serowy wariant, aby zachęcić nas do powrotu i zachęcał do zajęcia się sprowadzaniem tych serów do Polski.
  6. Lody – przy panujących upałach nieodzowne, w wersji rzemieślniczej serwowane w niezwykłych kompozycjach smakowych, każdy nie-fan znajdzie coś dla siebie: lody o smaku porto, piwa, bazylii, mięty z rozmarynem i wszystkich owoców świata.

Portugalczycy świetnie znają swoje kulinarne atuty i z dużym wdziękiem potrafią je prezentować. Sklepy SP ze ścianami wypełnionymi tysiącami puszek z sardynkami w oleju, czy Fabrica das Enquias z puszkami węgorza przygotowywanymi wg tej samej receptury o 75 lat oraz Silva&Feijoo oferujące wszystkie produkty ze spiżarki portugalskich babć, od szynek i serów, przez miody i dżemy po suszonego dorsza. Każdy zakup w tych punktach premiowany jest stemplem w specjalnym paszporcie, a zebranie 5 pieczątek nagradzane jest sygnowanym przez malarza Julio Pomara kuflem do piwa – marketingowo-turystyczny majstersztyk.

Pogoda

Najlepsza pora do odwiedzin Portugalii to wiosna lub późna jesień, ponieważ w połowie czerwca upał już zabija: 34 stopnie w cieniu, bez śladu wiatru, a krótkie burze w nocy, zamiast chłodzić, dają efekt sauny. Wzgórze w Porto i 7 wzgórz lizbońskich w takich warunkach atmosferycznych urasta do rozmiarów Mount Everest i aby nie zrezygnować ze zwiedzania, trzeba być wg Krzysztofa ‘turystycznym mormonem’.

Przejażdżka w upale w tłumie turystów słynnymi żółtymi, rzucającymi na zakrętach tramwajami staje się raczej wyzwaniem niż przyjemnością. Pociechą jest wszech-dostępność wspomnianych wcześniej lodów oraz wind (Gloria, Bica, Santa Justa), które za drobną opłatą pozwalają dostać się do górnych partii miasta bez wspinaczki po schodach w piekącym skwarze.

Przy takiej pogodzie świetnie sprawdza się wycieczka nad ocean do Cabo da Roca, najdalej na zachód wysuniętego fragmentu Europy. Oglądanie klifu kończącego kontynent w pełnym słońcu i miłym wietrze stanowi ucieczkę od skwaru miasta i jest bezcenne. Przydałyby się jeszcze 2-3 dni plażowania

Epilog – cuda i cudaki

Nie podejmujemy się odpowiedzi na pytanie, które miasto podobało nam się bardziej. Zdecydowanie warto odwiedzić oba i zachwycić się oferowanymi przez nie cudami i cudakami, takimi jak przepiękne wyroby z korka (od podkładek, torebek i butów po meble), czy niezwykłe cmentarze z grobowcami z firankami, za którymi na półkach stoją trumny.

Do cudaków zaliczylibyśmy trzeci z 7 cudów Portugalii – pałac Pena w Sintrze (40 minut pociągiem od Lizbony, pociągi podmiejskie odjeżdżają co godzinę z Dworca Rossi). Pałac wpisany na Światową Listę Dziedzictwa UNESCO, ponadto w 2015 wybrany najpiękniejszym zamkiem na świecie ma z pewnością spory fanklub, ale nam jego romantyczno-eklektyczny charakter skojarzył się od razu z Disneylandem i uznaliśmy, że to nie nasza bajka. Pena budzi skrajne emocje, to co dla nas było kiczowatym przepychem, rosyjscy turyści podsumowali, jako warunki życia skromne, a nawet biedne. W pałacu powalają rozmaite wieżyczki, każda w innym kolorze i formie (mieszają się tu style neogotycki, neomanueliński, neoromańskim oraz neorenesansowy), witraż w kaplicy przedstawiający Vasco da Gamę oraz sala jadalna urządzona w komnacie ex-klasztoru Nossa Senhora de Pena. Sprawcą kakofonii stylów był Ferdynand II, który w 1838 wziął się za rekonstrukcję starej siedziby zakonników i zastąpił 14 cel mnichów dużymi, bogato zdobionymi pomieszczeniami, a 5 lat później zdecydował o budowie nowego skrzydła według projektu Barona von Eschwege. Po obaleniu monarchii w 1910 roku Palacio da Pena wraz z otaczającym go parkiem stał się zabytkiem narodowym. W parku znajduje się ponad 500 różnego rodzaju drzew, tyleż krętych ścieżek i można się w nim łatwo zgubić. Kursuje po nim melex-ciuchcia dowożący turystów do co ciekawszych miejsc na zasadzie hop on hop off.

Zamek Maurów opodal Peny to już inna liga i to on podbił nasze serca, a najfajniejsze było znajdowanie punktów widokowych w Penie na Castelo do Mouros i na odwrót. Ta średniowieczna warownia na wzgórzach, została zbudowana w ósmym wieku przez Arabów w czasach, kiedy władali oni półwyspem Iberyjskim. Ferdynand II zabrał się także za rekonstrukcję tego zamku, ale nie dał rady zaszkodzić mu aż tak jak klasztorowi. Z murów obronnych twierdzy można podziwiać fantastyczne widoki na Sintrę z Palacio Real, piękne wille w jej okolicach i przedmieścia Lizbony. Średniowieczne mury stanowią dobry kontrapunkt dla widocznych z nich kolorowych ścian Peny.

Na zwiedzanie atrakcji Sintry trzeba zaplanować cały dzień. Aby uniknąć tłumów, warto ze stacji kolejowej udać się autobusem 434 od razu do Pałacu Pena, po jego obejrzeniu cofnąć się do Zamku Maurów (bilety można od razu nabyć w Penie, unikamy w ten sposób kolejki i dostajemy rabat), a następnie wrócić na stację i autobusem 403 pojechać do Cabo da Roca nad ocean. Pod Pałac Pena można również z centrum Sintry podejść wytyczonym szlakiem, ale to opcja na mniejszy upał i dłuższy pobyt.

W kontekście Maurów do cudów Portugalii zaliczamy także salę arabską w Palacio da Bolsa w Porto. Można ją wynająć na ślub i wesele za 7000€ (1 dzień) – do rozważenia 😉.

Kategoria cuda i cudaki obejmuje też Muzeum kolekcji Berardo (Museu Colecção Berardo) w Centrum Kultury Belem w Lizbonie i Park Serralves w Porto (pewnie również muzeum, które niestety we wtorki jest zamknięte). Muzeum Berardo posiada jedną z najbardziej cenionych kolekcji sztuki współczesnej i nowoczesnej na świecie (Warhol, Picasso, Dali, Duchamp, Pollock, Rothko, Magritte), prezentuje ponad 900 dzieł (rzeźba, fotografia, malarstwo, wideo i instalacje artystyczne) i jest absolutnie warte polecenia ze względu na oferowany przekrój i doskonałe opisy poszczególnych kierunków i trendów w wersji dla laików. W parku Serralves natomiast można odszukać rzeźby, takich artystów jak Claes Oldenburg, Dan Graham, Fernanda Gomes, Richard Serra, czy Veit Stratmann. Niektóre z nich łatwo przeoczyć, bo np. ‘Elements pour Porto’ wygląda jak metalowy śmieć przez przypadek pozostawiony w parku. Natomiast inne jak ‘Plantoir’, czyli gigantyczna czerwona łopata, rzucają się w oczy od razu, choć pozostawiają wątpliwość, czy to na pewno jest dzieło sztuki.

Ostatni obiekt w kategorii cuda i cudaki to w naszym subiektywnym rankingu księgarnia Livraria Lello & Irmao. Jej wnętrze, a w szczególności zakręcone, czerwone, neogotyckie schody, witraże i stylowe, drewniane półki od posadzki po sufit, zainspirowało ponoć JK Rowling do stworzenia wizerunku Hogwartu. Księgarnia jest absolutnie cudowna, za to cudaczne jest, że trzeba płacić za wstęp do niej. Opłaty wprowadzono w związku z najazdem fanów Harry’ego Pottera. Z biletem otrzymuje się voucher – jeśli kupi się książkę, cena wejścia zostaje odjęta od ceny zakupu.

Według nas bezapelacyjnie największym cudem Porto i Lizbony są płytki ceramiczne (azulejos). Wykładane nimi ściany kamienic, wnętrza restauracji, a nawet dworców kolejowych (jak Sao Bento w Porto), a także tworzone z nich ozdobne sceny w kościołach i klasztorach stanowią wizytówkę Portugalii. Kafelki można kupić w każdym sklepie z pamiątkami, a te ze ścian – na sobotnim targu staroci, zwanym targiem złodziei (Feira da Ladra). Najbardziej niezwykłą kolekcję składającą się z ponad 100 tysięcy barokowych płytek można obejrzeć w klasztorze św. Wincentego w Lizbonie, wśród nich 38 paneli stworzonych (1740-1750) przez mistrza azulejos – Policarpo de Oliveira Bernardes, przedstawiających bajki Jeana de la Fonteine’a. Płytki mają w sobie coś magicznego, po obejrzeniu 1000 wzorów, nadal z przyjemnością podziwiamy 1001 i podświadomie zaczynamy myśleć o remoncie kuchni lub łazienki.

W Lizbonie i Porto najprzyjemniejsze jest to, że nie da się tych miast zwiedzać w zaplanowany sposób. Najfajniej jest się w nich zgubić, pozaglądać w zaułki, skorzystać ze skrótów w postaci niezaznaczonych na mapie schodów, odnaleźć swoje miejsca, dotrzeć do punktów widokowych i podziwiać z nich panoramę miast.

Konkludując, warto było dać się zaprosić Zuckerbergowi i O’Leary’emu na tygodniowy wypad do Portugalii.

NAPISZ DO NAS

Jeśli masz pytania dotyczące podróży to z przyjemnością na nie odpowiemy