LUBLANA (SŁOWENIA) 2016

MIASTO PLEČNIKA, ANOMALIE POGODOWE, JASKINIE I LIGNJE NA ŽARU

W tym roku przy planowanie wypadu na majówkę wybór padł na Lublanę. Bo nie byliśmy, bo piękne małe miasteczko nad rzeką Lublanicą gdzie powinno być cieplej niż w Polsce, bo nie można przecież przegapić  nowego połączenia LOT-u w promocyjnych cenach!

Lot okazuje się zresztą być preludium do frajdy – jest krótki (1,5 h), o sensownej godzinie (11:00), a po drodze przepiękny widok na Alpy 😉 Na lotnisku autobus zafundował nam jeszcze dodatkową rundkę po płycie, coby można było utrwalić w pamięci obraz ośnieżonych szczytów i z maleńkiej hali przylotów ruszamy  shuttle busem (9 Euro p.p.) do naszych hoteli, w nieoczekiwanym towarzystwie znanego architekta, który po drodze opowiada nam z pasją o Lublanie i projektach Jožego Plečnika.

LUBLANA W SŁOŃCU I W DESZCZU

Lublana jest miasteczkiem przeuroczym, zadbanym, pełnym wdzięku, jednocześnie barokowym i ekologicznym. Jest też tak „kompaktowa”, że praktycznie już pierwszego popołudnia po przylocie obeszliśmy całe Stare Miasto i korzystając  z pięknej pogody dogodziliśmy sobie jeszcze 45-minutowym rejsikiem łódką po rzece przepływającej środkiem starówki (8 Euro p.p.). Sercem miasta i popularnym punktem spotkań są Trzy Mosty, w stylu „weneckim”, wychodzące na plac Prešernov, z widocznym z daleka różowym kościołem Franciszkanów. Rzeka Lublanica i jej nabrzeża, oddane we władanie kawiarenkom, stanowią największą atrakcję i główny deptak spacerowy stolicy. Podobnie jak i wiele innych rozwiązań urbanistycznych, którym Lublana w dużej mierze zawdzięcza swój obecny wygląd, są dziełem architekta-wizjonera Jožego Plečnika, który przebudowywał stolicę w latach międzywojennych. Postać nietuzinkowa, a jednocześnie człowiek bardzo praktyczny i oszczędny – np. pomnik króla Jugosławii wyposażył w odkręcaną głowę, aby w przyszłości „podążać z duchem czasu”…

Niewielkie rozmiary Lublany okazują się być dużą zaletą, bo tym razem pogoda nie jest niestety naszym sprzymierzeńcem. Przylatujemy w pięknym słońcu, ale następnego dnia zaczyna lać jak z cebra i nie przestaje przez 1,5 doby, a temperatura spada do 12 stopni… No cóż, zawsze może być gorzej – tydzień wcześniej ponoć nawet spadł śnieg – resztki jeszcze topnieją pod drzewami!  Zakładamy kaptury, wyciągamy parasole i twardo zwiedzamy dalej – cóż, jak śpiewają Hindusi : „czasem słońce, czasem deszcz”…

Najstarszą część miasta – uliczki Mestni trg i Stari Trg, leżące u stóp wzgórza zamkowego, mamy okazję podziwiać po kilka razy dziennie, bo mieszkamy w hotelach na 2 krańcach starówki – wyjątkowo przyjemnie jest się odprowadzać! Podziwiamy też secesyjne budynki hoteli i banków na ulicy Miklošičeva, Most Smoczy (zielony smok jest zresztą „maskotką” Lublany), hale targowe oraz plac Kongresni z bardzo ciekawym kościołem.  Zapędzamy się też do południowych dzielnic Krakovo i Trnovo, gdzie królują niskie domki i ogródki działkowe, ponoć ze średniowiecznym rodowodem 😉 Potem przychodzi kolej na nieco nowszą część  centrum: budynki opery, parlamentu, galerii, dworzec, prawosławna cerkiew, gdzie właśnie odkurzają. Szkoda tylko,że wszystko (włącznie ze sklepami) jest pozamykane – trafiliśmy na Święto Pracy (dwa dni wolnego)… Nie zabrakło też akcentu jeszcze mocniej współczesnego – w okolicy dzielnicy Tabor natrafiamy na… rewir grafitti, który wygląda jak niezależna, atystyczno-anarchistyczna dzielnica (cytat: „Policija, inspekcija – spiždite!”).

Jako że ciągle leje i następnego dnia rezygnujemy ze wspinaczki na wzgórze zamkowe i wjeżdżamy na zamek kolejką. Żeby było ciekawiej obstawiamy bilet combo za 12 Euro, który (oprócz skorzystania z kolejki i wstępu do zamku, wraz z wieżą i muzeami) obejmuje zwiedzanie z przewodnikiem w opcji „Wehikuł czasu”.  Odwiedzamy 6 „stacji czasowych”, gdzie natrafiamy na osoby „z epoki” prezentujące nam swoje historie – od okresu starożytnej Emony (protoplastki Lublany) aż po początek wieku XX – jest to zrobione z przymrużeniem oka i odegrane pierwszorzędnie. Nieoczekiwaną atrakcją okazuje się też interaktywne muzeum marionetek, gdzie popłakaliśmy się ze śmiechu tworząc własne przedstawienia kukiełkowe 😉 Sam zamek jest mocno uwspółcześniony, ale Słoweńcy potrafią ze swojej, nie obfitującej w wiele zwrotów akcji, historii wycisnąć turystycznie ile się da. Ze wzgórza jest też piękny widok na miasto. Bezwzględnie warto!

W dzień wyjazdu (prawo Murphy’ego) wraca upał, a przy okazji życie w mieście – bo to zwykły dzień roboczy. Na Vodnikov trg rozkłada się targ: zatrzęsienie pachnących owoców i warzyw, kwiaty, miody, wędliny oraz… food trucki z owocami morza – tu zjemy ostatni obiad! A wcześniej jeszcze miło jest wystawić twarz do słońca na nabrzeżu – w słońcu wygląda zupełnie inaczej…

ZAMEK PREDJAMA I JASKINIA POSTOJNA

Jedno trzeba pogodzie przyznać – była idealna do zwiedzania jaskiń!  Jako że oprócz Postojnej chcemy także zobaczyć Predjamski Grad, leżący 9 km od niej, decydujemy się na półdniową wycieczkę z biura podróży po 69 Euro od osoby, która okazuje się prywatnym tripem  samochodem….  Zamek wygląda bardzo spektakularnie z zewnątrz i jest naprawdę niesamowity: wkomponowany w skałę i częściowo „schowany” w jaskini, więc część jego wewnętrznych ścian stanowią omszałe i mokre ściany jaskini. Chodzimy po nim zupełnie sami, co potęguje mocno wrażenie jego surowości i pomaga przenieść się w czasie… Okropnie zimno, a z audioguidów (po polsku!) dowiadujemy się, że jedynie jedna sala była ogrzewana…  Mimo to w średniowieczu codziennie się kąpano, a ważnych gości myła osobiści żona gospodarza (!) Z zamkiem wiąże się historia hrabiego Erazma, lokalnego Janosika, który się tu przez rok ukrywał, wychodząc po żywność tunelami w jaskini, a zginął zestrzelony z armaty razem z wychodkiem… Malarz, który namalował portret Erazma, ma identyczne nazwisko jak Michał – czyżby ktoś z nas miał słoweńskie korzenie? Może tutejsze obywatelstwo to byłby niegłupi pomysł 😉

Jaskinia Postojna cieszy się zasłużoną renomą i jest najczęściej odwiedzaną jaskinią w Europie – kto jeszcze nie był to na pewno o niej słyszał! My też jesteśmy pod wrażeniem. Trasa turystyczna ma ponad 5 km, co i tak stanowi jedynie ok. ¼ jaskini.  Komory jaskini są naprawdę dziełem sztuki samym w sobie, aczkolwiek chyba największą atrakcją okazuje się 2-kilometrowy przejazd kolejką na początku i końcu zwiedzania, trzeba się tylko solidnie przyodziać, bo zimno aż łupie w kościach!  Oprócz tego można zobaczyć w akwarium odmieńca jaskiniowego – ślepego, ogoniastego, endemicznego płaza, który stał się „maskotką” jaskini, obecną na wszystkich pamiątkach.

PODRÓŻE KULINARNE

Jako że padający przez 2 dni deszcz zmusił nas do częstego chowania się pod dachem, nasz weekendowy wypad przerodził się niepostrzeżenie (oczywiście wbrew naszym zamiarom 😉 w kulinarny trip po mieście… Kolejne posiłki w Lublanie też przy okazji podróżami geograficznymi, bo kuchnia Słowenii czerpie obficie z dań krajów ościennych – Włoch, Austrii, Węgier i Chorwacji, przy okazji twórczo je przerabiając. Przez 3 dni pobytu mamy więc okazję skonsumować m.in:

  • gulasz z jelenia z żurawiną i knedlikami oraz gulasz wołowy z polentą
  • lignje na žaru (kalmary grillowane) z sosem czosnkowym i lignje faszerowane pršutem i mozzarellą
  • spaghetti z krewetkami i pieczarkami w śmietanie (sic!)
  • gnocchi (po słoweńsku: żnoki) z sosem z dziczyzny
  • kranjską klobasę (o wędzonym smaku) z kaszą a la owsianka
  • mięsny zestaw z żeberkami, białą kiełbasą i kaszanką o smaku nieco piernikowym, z serowymi „knedlikami” oraz sałatką z kiszonej rzepy
  • czarne risotto z kałamarnicy z kalmarami
  • smażone sardele oraz grillowanego tuńczyka – na targu Vodnikov trg
  • ćevapčići i pleskavice w niedrogiej, bośniackiej knajpce Das ist Walter
  • zavitek, czyli strudel jabłkowy
  • gibanicę – czyli połączenie strudla z serniko-makowcem (mniam!)
  • kremówkę z Bledu
  • domowe lody
  • burek (ciasto z serem) z piekarni
  • Degustujemy też oczywiście napoje:
  • lokalne piwa Lesko i Union, piwa rzemieślnicze oraz „domowe” poszczególnych lokali (bośniacki Dast is Walter, karczma Sokol)
  • słoweńskie białe wina: Malvazija, Haložan
  • drinki – w tym popularny tu Aperol Spritz (3-5 Euro)

Przebojem kulinarnym wyjazdu okazują się być lignje na žaru (Adriatyk na rzut beretem!), których cena  wahała się od 8 do 11 Euro. Panie chętnie raczą się aperolem, a Marta zostaje fanką kremówki z Bledu. Ogólnie obiad dla 2 osób z drinkami lub/i deserem kosztuje ok. 30 Euro, ale ćevapčići można zjeść już za 3,5-4,4 Euro, podobnie jak sardele.

Podsumowanie

Lublana wydaje się być idealnym miejscem na weekendowy wypad – zarówno romantyczny jak i rodzinny – 3 dni spokojnie wystarczą, by przemierzyć starą część miasta wzdłuż, wszerz i po przekątnej. Odległości są bardzo małe, z każdego metra jest ładny widok, co krok praktycznie jest jakaś knajpka, a co 2 kroki – most na drugą stronę rzeczki, jakby się aktualne nabrzeże znudziło 😉 Przy upalnej pogodzie można popływać łódką lub rozłożyć się na trawie nad rzeką na południe od starówki, gdzie można nawet podpatrzeć bobry. Do jaskini Postojna jedzie się ok. 40 minut – trudno nam sobie wyobrazić, że mogłaby się ona komuś nie spodobać, podobnie jak zamek Predjama. Do tego dochodzi ciekawa, zróżnicowana kuchnia (po przystępnych cenach) oraz życzliwość Słoweńców, których nie sposób nie lubić. Jest czysto, ekologicznie i spokojnie jak w haśle: I feel Slovenia !

NAPISZ DO NAS

Jeśli masz pytania dotyczące podróży to z przyjemnością na nie odpowiemy