PRIBAŁTIKA 2016

STARE MIASTA, SOSNOWE LASY, CHŁODNIK I ŚLEDZIE Z TWAROGIEM

Korzystając z bazy wypadowej nad Wigrami i motywowani kapryśną pogodą na Suwalszczyźnie, postanowiliśmy udać się w poszukiwaniu słońca na północny-wschód. Naszym punktem docelowym był Tallinn (polecany przez Gosię i Michała). Chcieliśmy też zahaczyć o Kowno, zrobić pitstop nad Zatoką Ryską, a w drodze powrotnej zobaczyć Rygę, Rundāle i Górę Krzyży. Cały plan udało nam się zrealizować w 6 dni przy dość sporej intensywności zwiedzania. Jeśli ktoś lubi wolniejsze tempo, chce spędzić więcej czasu w muzeach i sympatycznych knajpkach, powinien zabezpieczyć sobie dłuższy urlop. Naprawdę warto – Pribałtika jest na wyciągnięcie ręki, a skrywa wiele mało znanych skarbów.

Kowno (Kaunas)

W Kownie zaczyna się wyścig na ceny w parkomatach – na Starym Mieście godzina postoju kosztuje 0,60€. Wkrótce dowiemy się, że cena rośnie wraz z przebytymi kilometrami – w Rydze 2,50€, a w Tallinie już 3,50 do 4,50€. Podczas opłaconych 4-ch godzin udaje nam się:

  • Przespacerować głównym, 2-kilometrowym deptakiem Nowego Miasta, czyli Aleją Wolności (Laisves), zwieńczonym kościołem garnizonowym Archanioła Michała (zbudowanym jako cerkiew, a w czasach sowieckich mieszczącym galerię rzeźby i witrażu). Przy reprezentacyjnej alei usytuowane są miejskie teatry, liczne kawiarnie i eleganckie sklepy.
  • Zrobić detour do Uniwersytetu Witolda Wielkiego (z 1922 roku).
  • Rzucić okiem na najciekawszą arterię Starego Miasta – ulicę Wileńską. Niestety stojąca w jej połowie szambiarka, walcząca z jakimś nosowo mocno wyczuwalnym problemem kanalizacyjnym, zmusiła nas do zboczenia w mniejsze uliczki starówki.
  • Obejść rynek (plac Ratuszowy) z restauracjami na świeżym powietrzu otaczającymi śnieżnobiały ratusz ze strzelistą wieżą (53 m), zwany przez kowieńczyków Białym Łabędziem.
  • Obfotografować Dom Perkuna, gotycką kamienicę (XV-XVI wiek) stanowiącą wizytówkę kowieńskiej starówki. Nazwa domu pochodzi od znalezionej w nim podczas renowacji figurki Perkuna – najważniejszego, pogańskiego boga Litwinów, który zagniewany rzucał na ziemię pioruny.
  • Przyjrzeć się pomnikom prezydentów przedwojennej Litwy wystawionym na dziedzińcu przed Pałacem Gubernatorskim.
  • Wjechać na Zieloną Górę automatycznym funikulerem (1€) – naziemną kolejką linową – zbudowanym w dwudziestoleciu niepodległości Litwy przez niemiecką firmę AEG (kolejka pozwala pokonać różnicę poziomów sięgającą 75 m). Zdziwił nas brak motorniczego, ale tuż po wejściu do wagonika automat w 3-ch językach poinformował nas, że ruszymy zaraz po zajęciu miejsc i zamknięciu się drzwi.
  • Dostać się windą na wieżę Kościoła Zmartwychwstania Pańskiego (2,40€) i stamtąd podziwiać panoramę starówki, pięknie położonej przy ujściu Wilii do Niemna. Świątynia, zwana kowieńskim Karylionem, została wybudowana przez Litwinów po odzyskaniu niepodległości. W czasie okupacji niemieckiej niewykończony kościół był magazynem, a w czasach sowieckich – fabryką radioodbiorników.
  • Zjeść obiad w polecanej przez przewodnik Bezdroży restauracji Bernelių užeiga (M. Valančiaus g. 9), gdzie serwowana była znakomita potrawka z królika i przepyszne placki ziemniaczane nadziewane mięsem oraz obowiązkowy chłodnik litewski (25€).
  • Przejść się wzdłuż fragmentów muru zamkowego i odrestaurowanej baszty (II połowa XIV wieku).

Szybki obchód miasta pozostawił w nas pewien niedosyt, a że dojazd z Suwałk zajmuje niecałe 2 godziny, na pewno jeszcze tu wrócimy, aby pooglądać wnętrza gotyckich i barokowych kościołów oraz skosztować lokalnych specjałów. Fakt, że Kowno jest drugim co do wielkości miastem na Litwie i ponoć najbardziej litewskim (90% kowieńczyków to Litwini) oraz jego ponad 600-letnia historia (w dwudziestoleciu międzywojennym było stolicą Litwy) sprawiają, że warto je odwiedzić.

Zatoka Ryska

Decydując się na opcję samochodową, liczyliśmy na widokowy odcinek wzdłuż Zatoki Ryskiej. Niestety wody zatoki pojawiają się za oknami na odcinku może 20 m, a poza tym jedzie się przez pola i lasy sosnowe dość wąską szosą, na której nie brakuje tirów i ciężarówek.

Po kowieńskich przygodach i pokonaniu 500 km, zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Okazało się, że ten nieciekawy – z perspektywy drogi – region, jest jednak bardzo popularnym celem podróży i o wolne łóżko nie jest łatwo. Jeden motel zabity na głucho, drugiego nie znaleźliśmy mimo podążania za znakami drogowymi, w trzecim – letni obóz dziecięcy, w kolejnym – brak miejsc. Lekko zdesperowani postanowiliśmy pytać o możliwość noclegu wszędzie. Staraliśmy się nawet o pokój w… domu starców. Co prawda napis „hotel” na budynku nie zdradzał faktycznej funkcji pełnionej przez ten obiekt, a została ona ujawniona dopiero w rozmowie z odnalezioną gdzieś w kuchni panią sprzątającą. Pani na wszystkie pytania po angielsku odpowiadała zwięźle „no”, a my nie dźwignęliśmy konwersacji po łotewsku. Przeprosiliśmy grzecznie, że nie mówimy w tym języku, na co usłyszeliśmy „Obviously not”. Po takiej prowokacji, przeszliśmy na rosyjski i okazało się, że napis „hotel” jest nieaktualny, a wszystkie pokoje są zajęte przez pensjonariuszy po osiemdziesiątce.

Na szczęście parędziesiąt kilometrów dalej, na kempingu Milleri w miejscowości Salacgrīvas novads (Pērnavas iela 35, viesunamiem.lv/en/milleri), czekał na nas sympatyczny domek (40€). Nie wybrzydzaliśmy, że prysznic na zewnątrz, cena wysoka, a na placu zabaw wrzeszczą dzieci. Dziwiliśmy się tylko trochę, skąd taka forma spędzania wakacji – kemping przy drodze, domek przy domu, wygód brak, a pełno rodzin z pociechami. Zagadka rozwiązała się rano – otóż wystarczyło skorzystać z furtki na tyłach, przejść 100 metrów przez las i było się na pustej, ciągnącej się jak okiem sięgnąć plaży. Pierwsi plażowicze pojawili się dopiero koło 11, więc przez ponad godzinę dzieliliśmy plażę jedynie z rybitwami.

Tallinn

Po 3-ch godzinach niezbyt ciekawej drogi docieramy do punktu docelowego. Kwaterujemy się w hotelu Meriton Old Town (tuż przy Kościele Św. Olafa, co jest bardzo wygodne, bo wieżę tego kościoła widać z każdego miejsca starówki), a samochód odstawiamy na pobliski parking, żeby zminimalizować nieco opłaty parkingowe (10€ za dobę).

Tuż za rogiem mamy Trzy Siostry (jedne z najstarszych kamieniczek kupieckich w mieście), Bramę Morską i basztę Gruba Małgorzata. Tablica pamiątkowa w języku polskim przy bramie przypomina historię ucieczki z estońskiego internowania ORP Orzeł w 1939 roku.

Chłoniemy niskie kolorowe kamieniczki przy ulicach Szerokiej (Lai) i Długiej (Pikk tanav), warowne mury widoczne na końcu małych, bocznych uliczek i zapachy z zachęcających kafejek. Nie mogąc się oprzeć pełnym talerzom na restauracyjnych stołach, wstępujemy do Estonian and Nordic Food na makaron z łososiem, polarnego burgera i doskonałą lemoniadę z estońskich borówek (28€). Ogródek restauracyjny mieści się vis a vis Gildii Bractwa św. Olafa (Pikk 24) i św. Kanuta (Pikk 20) oraz kamienicy Bractwa Czarnogłowych (Pikk 26). Posileni, mijamy konsulat rosyjski, przed którym protestują 3 osoby, wznosząc hasła: „Niet niet soviet, da da swoboda”, „Putin lies, people die”, „Wake up Europe, Putin evil.”

Mijamy Wielką Gildię, gdzie mieści się Muzuem Historyczne i szukamy ochłody we wnętrzach luterańskiego kościoła Św. Ducha, który poza niską temperaturą ma także do zaoferowania (0,50€) pięknie malowane galerie biegnące wzdłuż głównej nawy i ambonę z misternymi płaskorzeźbami. To tu w XVI w. wydano pierwszą biblię po estońsku i po raz pierwszy odprawiono mszę świętą w tym języku.

Przed wejściem na plac Ratuszowy odwiedzamy jedną z najstarszych europejskich aptek magistrackich, funkcjonującą od 1422 roku, z niewielką wystawą poświęconą historii farmacji. Okrążamy Ratusz, składamy wizytę w galerii fotografii (2€) na jego tyłach i wspinamy się do Górnego Miasta (Toompea). Wychodzimy wprost na Sobór św. Aleksandra Newskiego, w którym chwilę wsłuchujemy się w śpiewy wiernych na głosy.

Podziwiamy wieże zwane: Dziewiczą (bo więziono w niej upadłe panny) i Kiek in de Kök (w wolnym tłumaczeniu „Zajrzyj do kuchni” z XV wieku, z której wartownicy zaglądali mieszkańcom do kuchni), a także mury oraz różowy zamek – obecnie siedzibę estońskiego parlamentu – z wieżą Długi Herman i powiewającą na niej flagą. Mijamy liczne konsulaty, siedzibę rządu i dochodzimy do tarasu na końcu ulicy Kohtu, z którego roztacza się panoramiczny widok na starówkę.

Doskonałą kolację jemy w Kaerajaan – modern estonian food: Royal Tallin, drink łączący likier Vana Tallin i prosecco, zielona sałata ze smażonym serem kalamatsi meierei i dżemem z maliny moroszki, barszcz z wędzonego buraka i śledź na czarnym chlebie pod pierzynką z sosu grzybowego i sałatki serowej (38€). Ta restauracja udowadnia, że Tallin oferuje fantastyczną, choć nietanią kuchnię.

Dzień pierwszy w Tallinie kończymy sesją pozostałości białonocnych (szarówka o 23:30) z widokowych tarasów Toompea.

Dzień drugi rozpoczynamy także od widoków, ale tym razem z wieży kościoła św. Olafa (123 m, taras na wysokości 60 m), po pokonaniu 258 stopni (2€). Ludzi rano jeszcze niewiele i można się dość swobodnie poruszać po wąskim trampie naokoło wieży. Kościół św. Olafa w momencie zbudowania był drugą najwyższą budowlą na świecie (159 m).

Przechadzamy się ulicą Ruską (Vene), wstępując do cerkwi św. Katarzyny z pięknym, bogatym ikonostasem, Muzeum Miejskiego z ciekawą prezentacją historii miasta i państwa (4€), kościoła św. Piotra i Pawła. Odbijamy w bok w Pasaż św. Katarzyny i Masters’ Courtyard z galeriami i knajpkami. Przechadzamy się po najdłuższym fragmencie murów obronnych (3€) na tyle Pasażu św. Katarzyny.

Krótki odpoczynek łapiemy w restauracji Rae na rynku przy zupie serowo bekonowej i linguini z kurkami oraz cremie brulee, pysznej lemoniadzie cytrynowo-ogórkowej i truskawkowo-limonkowym cydrze (34,50€).

Pora na eksplorację miasta poza murami. Z przyczyn technicznych robimy przystanek w hipermarkecie Viru (ktoś zapomniał ładowarki do baterii do aparatu…) i po raz kolejny jesteśmy pod wrażeniem możliwości porozumienia się z każdym w języku angielskim.

Tramwajem (2€ u motorniczej) docieramy do XVIII-wiecznego parku Kadriorg (nazwa oznacza „Dolinę Katarzyny” od imienia ukochanej drugiej żony cara Piotra I Wielkiego, na cześć której car wzniósł w parku swą letnią rezydencję). Przechadzamy się po japońskich ogrodach i wokół pałacu Kadriorg, zaprojektowanego przez Nicolo Michettiego.

Parę kroków dalej mijamy pałac prezydencki zamieszkiwany przez prezydenta Estonii. Strzeże go jedynie dwóch żołnierzy, a przed pałacem znajduje się ogólnodostępny parking. Prezydenta ponoć, bez ochrony, można spotkać wraz z małżonką w pobliskich sklepach. Małe państwo, wszyscy się znają, więc większość budynków rządowych jest zaskakująco łatwo dostępna.

Aleja parkowa prowadzi nas do Muzeum Sztuki KUMU (6€ plus 9€ w kawiarni za 2 herbaty i 2 tarty) – perły nowoczesnej estońskiej architektury, zaprojektowanej przez… Fina (tytuł Europejskiego Muzeum Roku 2006). Na trzech poziomach prezentowana jest tu współczesna sztuka estońska oraz historia państwa, a na dole tymczasowo – kolekcja sukien z epoki wiktoriańskiej. Estończycy bardzo dbają o podkreślanie swojej niezawisłości i przypominanie historii na każdym kroku, czy to w Muzeum Miejskim, czy w pasażu Börsi na starówce, na chodniku którego utrwalono główne daty historyczne od pierwszych wzmianek o Estach po 1991 rok (koniec okupacji), czy w Muzeum Sztuki – każde miejsce jest stosowne, a sposób przekazu jest ciekawy i nienachalny.

Nieco inny, zdecydowanie mniej historyczny klimat panuje w kwartale Rottermana z odnawianymi w designerskim stylu fabrykami, w których królują butiki, galerie i modne knajpki.

Dzień drugi kończymy kolacją w Estonian Restaurant (31,50€ – deska serów, śledź z twarożkiem i ziemniakiem, zupa rybna, cydr jabłkowy), koncertem organowym o 22:00 w kościele św. Mikołaja (2€) oraz obejrzeniem filmu o historii Estonii przez pryzmat ulicy Harju (telewizor jest wmontowany w ścianę ulicy, a film dostępny z napisami w 5 językach). Tak jak wspomnieliśmy wcześniej – okazja do poznania historii nadarza się w Tallinie wszędzie. Przed powrotem do hotelu rzucamy jeszcze okiem na Plac Wolności z pomnikiem-krzyżem ze 143 szklanych płyt, wzniesionym na cześć ofiar wojny o niepodległość 1918-1920.

Przedpołudnie dnia trzeciego (przed wymeldowaniem z hotelu o 12:00) spędzamy w katedrze św. Marii Dziewicy (rejon Toompea) oraz na dachu Linnahalle (nad zatoką).

Neitsi Maarja Piiskoplik Roomkirik (XIII – XVIII) jest najważniejszą luterańską świątynią w Estonii oraz jedną z najważniejszych gotyckich budowli w kraju, przejętą od chrześcijan w 1561. Ściany świątyni ozdabia 107 herbów o średnicy do kilku metrów. Najstarszy pochodzi z roku 1686. Wewnątrz znajduje się także wiele pomników nagrobnych oraz epitafiów, z których najstarsze mają prawie 800 lat.

Linnahall z kolei to dziwaczny obiekt przy brzegu Zatoki Tallińskiej wybudowany przez Sowietów na potrzeby olimpijskich regat w 1980 roku. Przypomina nieco płaski, betonowy bunkier i nic dziwnego skoro miał także służyć jako konstrukcja obronna przed ewentualnym atakiem fińskim na ZSSR. Sprzed Linnahall odpływają katamarany do Helsinek.

Podsumowując, Tallin zachwyca. Nie tylko starówką, smaczną kuchnią i serdecznymi mieszkańcami władającymi biegle angielskim, ale także udogodnieniami – ponad 90% Tallina jest pokryte przez bezpłatne wi-fi, mieszkańcy mogą korzystać z bezpłatnej komunikacji miejskiej i brać udział w wyborach przez Internet. Tu narodził się Skype! Zachwycić też mogą auta parkujące na starówce – cóż podobno w Tallinie mieszka 700 posiadaczy Porsche, a przecież nie trudno natknąć się tu także na Bugatti, Lamborghini, Bentleye, Ferrari, Maserati, etc. Każdy więc znajdzie tu coś interesującego dla siebie.

Ryga

4 godziny znanych nam już lasów i pól i jesteśmy w Rydze. Na dzień dobry jesteśmy pozytywni zaskoczeni ceną doby parkingowej – 4€. Hotel Viktorija (20 minut szybkim marszem od starówki) sprawia wrażenie tak sowieckiego, że zaskakuje nas brak etażowej na piętrach. Panie na recepcji rozmawiają ze sobą po rosyjsku, zapach też charakterystyczny dla rosyjskich gostinic, ale pokój jest przestronny i po wywietrzeniu zdatny do użycia.

Podczas naszego pobytu odkrywamy, że w Rydze rosyjski jest wszechobecny. W zasadzie chyba nie udało nam się w ciągu trzech dni usłyszeć łotewskiego (Łotysze stanowią około 40% mieszkańców, czyli tyle samo co Rosjanie). Poza starówką i dzielnicą Art Nouveau, miasto mimo ładnych, pojedynczych kamienic sprawia wrażenie szarego i ponurego, szczególnie w kontraście z Tallinnem.

Wieczorem udajemy się na kolację w stronę Starego Miasta (Vecriga). Większość obiektów to repliki, bardziej lub mniej starannie odbudowane, niestety II wojna światowa nie oszczędziła Rygi. Starówka i secesyjne kamienice przy ulicach (ielas) Elizabetes, Strelnieku i Alberta spokojnie do obejrzenia w 1,5-2 dni.

Kolację jemy w Musuu koło kościoła św. Jana, vis a vis rzeźby czterach muzykantów z Bremy. Podobno tutejsi kucharze praktykowali w kopenhaskiej Nomie, co głównie udaje nam się zauważyć w poziomie serwisu, cen, wielkości porcji i udziwnień na talerzu.

Po kolacji udaje nam się jeszcze rzucić okiem na kamienicę Bractwa Czarnogłowych (i jak tu uniknąć porównań z Tallinnem?) i plac Ratuszowy.

Rano kierujemy swoje kroki do dzielnicy Art Nouveau, aby zresetować wyobrażenia starówki po Tallinnie. Udaje nam się – secesyjne kamienice, misterne dekoracje, sfinksy, gryfy, wieżyczki, motywy roślinne, szerokie bulwary i fantastyczne muzeum secesji sprawiają, że zaczynamy czuć klimat Rygi. Ponoć jest to jedyne miejsce w Europie o takim nasyceniu budynków secesyjnych (800, czyli 40% zabudowy).

Po resecie czas na starówkę, zaczynamy od Teatru Narodowego, Zamku i repliki rzeźby Wielkiego Krzysztofa. Łączy się z nim jedna z ryskich legend. Krzysztof mieszkał w chatce po drugiej strony Dźwiny i trudnił się przenoszeniem ludzi na drugi brzeg. Którejś nocy zbudził go płacz dziecka, przekroczył rzekę, znalazł niemowlę w zaroślach i postanowił zabrać je do swojej chaty. W połowie rzeki dziecko zrobiło się strasznie ciężkie, ale Wielki Krzysztof się nie poddał. Po wykonaniu zadania ułożył dziecko w swoim łóżku, a sam zasnął przed chatą. Kiedy się obudził, w miejscu gdzie spało dziecko znalazł górę złotych monet, które dały początek budowie miasta. Po zapoznaniu się z legendą, postanowiliśmy nabrać sił w restauracji na placu Katedralnym (Key to Riga – 25€): chłodnik, śledź i placki ziemniaczane z żurawiną. Łotewska oferta kulinarna w porównaniu z Tallinnem wychodzi tak samo pozytywnie.

Po posileniu się dołączają do nas Michał, Gosia i owczarek kabacki Nesa. Zataczając kolejne kręgi po starówce, udaje nam się zobaczyć najważniejsze atrakcje ryskie, takie jak:

  • Katedra w Rydze i plac Katedralny

Warto zakupić bilety (3€) i wstąpić do środka oraz okrążyć krużgankami dziedziniec ewangelickiej katedry. Wystawiono na nim liczne eksponaty wraz z kogutem, wieńczącym niegdyś wieżę kościoła.

Na placu Katedralnym, największym w Rydze, ma siedzibę łotewskie radio, które odegrało niebagatelną rolę w 1991 roku, nadając komunikaty o działaniach rosyjskiego OMON-u.

  • Luterański kościół św. Piotra

Popularny wśród turystów ze względu na taras widokowy (9€ windą). Pierwszą wieżę dodano do kościoła w XV wieku. Przetrwała prawie 170 lat, a w 1666 zawaliła się, niszcząc sąsiednie budynki i zabijając kilka osób. Odbudowano ją w 1690, ale ponownie się zawaliła w wyniku pożaru. Była wtedy najwyższą drewnianą budowlą w Europie i prawdopodobnie na świecie. Historia powtarzała się jeszcze kilkakrotnie. W 1941 w wyniku ostrzału artyleryjskiego zawaliły się wieża oraz dach świątyni. Nową, 123 metrową wieżę oficjalnie otwarto w 1970, a trzy lata później także platformę widokową. Panorama z tarasu jest nieziemska – 360 stopni.

Wracamy tu jeszcze kolejnego ranka, bo mimo informacji, ze kościół jest czynny do 19, kasę biletową zamykają o 18:00 i spóźnieni o 2 minuty całujemy klamkę. Za to następnego dnia jesteśmy pierwsi w kolejce J.

  • Kościół św. Janów

Uznawany za najstarszy kościół w Rydze, w jego ścianach ponoć żywcem zamurowano dwóch mnichów, a ze ścian długo po tym płynęły kazania. Podobizny tych mnichów można także zobaczyć na secesyjnej kamienicy w dzielnicy Art Nouveau.

  • Bremeńscy muzykanci

Osioł, pies, kot i kogut stoją jeden na drugim między kościołami św. Piotra i św. Janów od 1990 roku. Podobno rzeźba ma podtekst polityczny – zwierzęta patrzą przez żelazną kurtynę. Legenda mówi, że dotknięcie nosów wszystkich zwierzaków spowoduje spełnienie się pomyślanego życzenia. Do koguta na szczycie niełatwo jest doskoczyć, dlatego jego dziób jest najmniej wyślizgany.

  • Plac Ratuszowy, Dom Bractwa Czarnogłowych i Dom Wagi

Bractwo Czarnogłowych istniało w Rydze do początków II wojny światowej i okupacji sowieckiej, kiedy to jego członkowie zbiegli z miasta, aby uciec przed prześladowaniami. Kamienice odbudowano w latach 90-tych. W oznaczonym przed nią miejscu stała pierwsza w Europie choinka miejska.

Muzeum Okupacji Łotwy 1940 – 1991 położone tuż obok jest niestety nieczynne, działa jedynie wystawa tymczasowa w innym punkcie miasta.

  • Trzej Bracia

Pamiętacie tallińskie „Trzy Siostry”. W Rydze mają swoich męskich odpowiedników – trzy sąsiadujące ze sobą kamienice przy ulicy Maza Pils. Najstarszy biały budynek (XV wiek) uważa się za najstarszy zachowany budynek mieszkalny w Rydze.

  • Katolicka katedra św. Jakuba

Kazania wygłaszał w niej Piotr Skarga, a król Stefan Batory chodził tu na msze.

  • Plac Liwski (Livu)

Drugi co do wielkości po placu Katedralnym – z kawiarniami, pijalniami piwa i stoiskami z suwenirami. Otaczają go zabytkowe kamienice: budynek Wielkiej Gildii (dziś Łotewska Orkiestra Symfoniczna) i budynek Małej Gildii (wielka zrzeszała bogatych kupców, a mała – rzemieślników).

  • Dom Kotów

Ponoć dom wybudował naprzeciw Wielkiej Gildii nieprzyjęty do niej kupiec. Koty odwrócone ogonami w stronę budynku Wielkiej Gildii jednoznacznie prezentują jego stosunek do niej.

  • Baszta prochowa, brama szwedzka, koszary

Baszta to jeden z najbardziej fotogenicznych obiektów w Rydze, a w koszarach mieści się masa knajpek do wyboryu do koloru z niższymi cenami niż na rynku. Po obejrzeniu pieska przez kelnera zostaliśmy wpuszczeni do środka i mogliśmy ponownie posmakować bałtyckich śledzi z twarogiem (z ościami tym razem), żeberek, zestawu łotewskich specjałów oraz podlać to piwem i sokiem z brzozy (33,48€). Pierwszy raz doświadczyliśmy prawdziwego pokajania się przez kelnera, który zobaczywszy po 5 minutach, że jednego dania nam nie podał, obwieścił po rosyjsku, że dupa z niego nie kelner i powinien ziemniaki na polu kopać, a nie w restauracji pracować. Słowiańska szczerość.

  • Pomnik Wolności

42-metrowy pomnik (kobieta trzyma 3 gwiazdy symbolizujące 3 regiony Łotwy: Semigalię, Inflanty i Łatgalię) z 1935 roku jest dziś jednym z symboli Rygi. Upamiętnia żołnierzy, którzy zginęli w czasie łotewskiej wojny o niepodległość (1918-1920). Wcześniej w tym samym miejscu stał pomnik rosyjskiego cara, Piotra Wielkiego. Rosyjska propaganda zinterpretowała inaczej znaczenie gwiazd, jako trzy nadbałtyckie republiki ZSRR, dzięki czemu pomnik przetrwał.

Niedaleko od pomnika w stronę starówki stoi od 1924 roku „zegar Laima”– popularne miejsce spotkań mieszkańców Rygi. Nie wiadomo dlaczego, ale jest wymieniany wśród głównych atrakcji turystycznych miasta.

  • Sobór Narodzenia Chrystusa

Dostajemy się do środka w trakcie nabożeństwa, więc spędzamy chwilę, bo prawosławne śpiewy na głosy naprawdę zachwycają.

  • Kamienica Mentzendorffa

Korzystamy z możliwości obejrzenia kamienicy ryskiego mistrza szklarskiego od piwnic, aż po strych (2,85€). Część ekspozycji wydaje się być od czapy (ozdoby szklane w piwnicy i stroje robotnicze na strychu), ale na piętrach zachowały się fantastyczne stropy i jest parę fajnych mebli, w tym dębowe szafy gdańskie.

Podsumowując, do Rygi na pewno warto zajrzeć podczas któregoś z długich weekendów. Rekomendujemy nie łączyć jej zwiedzania z Tallinnem, bo może wtedy wypaść nieco bardziej blado, a zasługuje na solowe występy.

Dodatkową atrakcją w weekendy są wieczory panieńskie i kawalerskie. Grupy druhen i przyszłe panny młode są łatwe do rozpoznania, ponieważ obowiązuje je ten sam dress-code. W przeciwieństwie do kawalerów, pijących w nocnych klubach i barach ze striptizem (w 2014 roku Ryga zyskała tytuł europejskiej stolicy seksu), dziewczęta biegają z profesjonalnymi fotografami po mieście i pykają fotki przy wszystkich atrakcjach turystycznych, więc jeśli ma się słabą orientację w terenie, wystarczy się podłączyć.

Następnym razem wpadniemy jeszcze na Przedmieście Moskiewskie z bazarem miejskim (Centraltirgus), mieszczącym się w czterech dawnych hangarach zeppelinów (oglądaliśmy je z tarasu widokowego na wieży kościoła św. Piotra) i siedzibą Łotewskiej Akademii Nauk, zwaną tortem Stalina, a przypominającą nasz Pałac Kultury (taras na 18 piętrze jest ponoć warty grzechu). Fajnie byłoby też odwiedzić mega-modernistyczną bibliotekę po drugiej stronie rzeki i muzeum okupacji oraz odległą o zaledwie 11 km Jurmałę.

Rundāle

Będąc samochodem w Rydze, nie można nie wstąpić do letniej rezydencji Ernsta Johanna Birona, zwanej łotewskim, inflanckim lub kurlandzkim wersalem (9€ – pełna opcja: krótka i długa trasa oraz ogród, są możliwe inne kombinacje cenowe; www.rundale.net). Kierować trzeba się na Bauskę (60 km od Rygi) i Pilsrundāle (12 km od Bauski). Na kierowców czeka duży, bezpłatny parking. Mimo, że znaleźliśmy na nim tylko jedno wolne miejsce, po bilety nie musieliśmy stać w kolejce i to była główna różnica między pałacem Rundāle i Carskim Siołem (gdzie bez godzinnego stania, w naszym przypadku w deszczu, biletów się nie dostanie). Zakładamy niebieskie, szpitalne ochraniacze na buty i ślizgamy się przez bogate, barokowe, pięknie odrestaurowane/zrewaloryzowane wnętrza.

Aby zostać właścicielem takiego pałacu, trzeba było być ulubieńcem carycy Anny Iwanowny z dynastii Romanowów, księciem kurlandzkim i członkiem trzyosobowego Gabinetu Cesarskiego. Biron zakupił miejscowość Rundāle w 1735 roku, a rok później zatrudnił do zaprojektowania swojej siedziby Francesco Bartolomeo Rastrellego, odpowiedzialnego m.in. za pałac w Carskim Siole oraz pałac zimowy w Petersburgu. Nic dziwnego więc, że znajduje się między tymi budowlami wiele podobieństw.

W celu budowy pałacu, na miejscu powstało 12 cegielni, które miały wyprodukować 3 miliony cegieł, ale że fortuna kołem się toczy – budowa pałacu nie szła gładko. W 1740 roku, po śmierci carycy i przewrocie na dworze, Biron został aresztowany i zesłany na Syberię, a do nieukończonego pałacu wkroczyło wojsko. 2 dekady później, za cara Piotra III, książę odzyskał dawne tytuły i majątki w 1762 roku, a architekt Rastrelli ponownie wziął się do roboty. Wykończeniem wnętrz zajęli się w 1765 roku berliński rzeźbiarz Johanna Michaela Graffa oraz Włosi – Francesco Martini i Carlo Zucchi. Biron niedługo cieszył się ukończonym pałacem, zmarł w 1772 roku. Jego syn przekazał pałac carycy Katarzynie II. Kolejni właściciele Zobowowie i Szuwalowie dbali o posiadłość, odrestaurowując ją i nie czyniąc większych zmian.  Po I wojnie światowej kontrolę nad rezydencją przejął rząd, umieszczając w niej lazaret, później internat, muzeum i magazyn zboża. Dopiero w 1972 rozpoczęto przywracanie obiektu do dawnej świetności.

43 sale z zachowanym wystrojem, odtworzonymi piecami kaflowymi, licznymi obrazami i przedmiotami użytku codziennego przenoszą nas w czasie. W najwspanialszej Sali Złotej podziwiamy malowidła na stropie przedstawiające cnoty: Siłę, Mądrość, Prawdę, Szczodrość i Doskonałość, a pod stropem alegorie Muzyki, Architektury, Geografii, Ogrodnictwa, Pasterstwa, Rybołówstwa, Łowiectwa. Pokój Różany to rokoko w czystej postaci, przesłodzony do granic kiczu. W Sali Balowej próbujemy przypomnieć sobie kroki walca. Nie można też pominąć łazienki księżnej i sypialni księcia oraz gabinetu porcelanowego z chińską i japońską porcelaną.

Dopełnieniem barokowego przepychu jest olbrzymi ogród francuski oraz różany z 2400 gatunkami róż (melex z przewodnikiem w cenie 2,50€).

W Rundāle są też liczne opcje zjedzenia obiadu, od cen ryskich po olbrzymie kotlety z ziemniakami i surówką za niespełna 5€.

Góra Krzyży

(Kryžiu kalnas , Góra Modłów, Góra Zamkowa, Góra Święta, Litewska Golgota)

Ostatni punkt naszego planu Pribałtica 2016 znajduje się 12 kilometrów przed Szawlami na Litwie, na trasie Janiszki – Szawle (Joniškis – Šiauliai). 2-kilometrowa droga w bok jest dobrze oznaczona, nam dodatkowo w zauważeniu jej pomaga dokładnie 2-kilometrowy korek do wyjazdu (rozładowany w trakcie naszej wizyty przez policję). Droga prowadzi do pagórka o wysokości plus minus 10 m. Z parkingu góra wygląda mizernie, ale jak zanurzyliśmy się między tysiące krzyży i krzyżyków (szacowana liczba od 250 000 do kilku milionów), to całość robi wrażenie.

W 1430 roku postawiono tu kapliczkę upamiętniającą przyjęcie chrztu przez Żmudzinów (1413). W powstaniach listopadowym 1831 i styczniowym 1863 w tym miejscu chowano potajemnie poległych powstańców. Później stawiano tu krzyże wszystkim, którzy zginęli w walce czy na zesłaniu. Na początku XX wieku na górze stało już ponad sto krzyży. W czasach sowieckich w miejsce regularnie usuwanych krzyży, pojawiały się wciąż nowe. W 1961 przystąpiono do bardziej radykalnych rozwiązań – żołnierze z republik muzułmańskich zniszczyli 5 000 krzyży, a milicja ograniczyła dostęp do góry. Krzyże na górze jednak znowu zaczęły się pojawiać, stawiane po kryjomu, w nocy. Kolejne próby niszczenia krzyży podejmowano w latach 1973, 1974, 1975. W 1977 r. zaplanowano budowę tamy wodnej na rzeczce Kulpe, co spowodowałoby, że góra znalazłaby się pod wodą, zaś rzeka stałaby się miejskim ściekiem. Do realizacji tych planów nie doszło.

Obecnie góra stanowi miejsce pielgrzymek. Pozostawiane przez pielgrzymów z całego świata krzyże wotywne, tworzą las poprzecinany wąskimi ścieżkami. Jeśli ktoś nie zaopatrzył się w krzyż, może zakupić dowolny wzór i wielkość w kramach przy parkingu. Kiedy znikają tłumy wiernych i turystów, czy też uczestników odpustu organizowanego w ostatnią niedzielę lipca (nomen omen dokładnie dzień naszej wizyty) miejsce staje się mistyczne.

NAPISZ DO NAS

Jeśli masz pytania dotyczące podróży to z przyjemnością na nie odpowiemy