KIJÓW 2018

BARSZCZ, SOBORY I PARADA RÓWNOŚCI

Do wypadu do Kijowa przymierzaliśmy się już kilka razy – po Lwowie i Odessie wypadało odwiedzić jeszcze ukraińską stolicę, tym bardziej że zachęcaly niskie ceny i dogodne godziny lotów. Przeważyła w końcu konieczność zaplanowania urodzinowego, czerwcowego weekendu – lecimy!

Spokojny, wieczorny lot na pokładzie Wizz Air przerywa nagle głos stewarda: „Szanowni Państwo, w związku z AWARYJNYM lądowaniem na lotnisku Kijów-Żulany…”. Zanim przy następnej próbie udało mu się wyjaśnić precyzyjniej, zdążyło nam nieźle podskoczyć ciśnienie… Dobra wiadomość jest taka, że to nie my lądujemy awaryjnie, tylko ktoś przed nami. A zła – z tego powodu zamykają czasowo lotnisko Kijów-Żulany, a my polecimy na zapasowe – Kijów-Boryspol – wprawdzie główne, ale ok. 40 km za miastem. Ucieszeni pomyślnym lądowaniem znosimy dzielnie konsekwencje sytuacji, z którą nie radzą sobie ani lotnisko, ani linia. Czekamy ponad godzinę w samolocie na podstawienie autobusu do terminalu, a w informacji hali przylotów nikt nie słyszał o obiecanym przez personel Wizz Air transporcie do centrum. Bierzemy więc sprawy w swoje ręce, rozpytujemy Kijowian i znajdujemy autobus do dworca (bilety po 100 UAH), a stamtąd pieszo w środku nocy spacerujemy do naszego hostelu Fire Inn mieszczącego się w budynku straży pożarnej. Szkoda tylko 2 godzin snu, których odrobić już nam się nie uda…

Kijów – zabytkowo

Kijów jest jednym z najstarszych i największych ośrodków wschodniej Słowiańszczyzny i węzłem handlowym między Orientem a Zachodem Europy. Rozkwitowi metropolii przysłużył się zwłaszcza Jarosław I Mądry w XI wieku, książę Rusi Kijowskiej, najbardziej wówczas rozległego państwa Europy. W kolejnych wiekach miasto było zdobywane przez chanów, rządzone przez książąt litewskich, przez 100 lat należało do Rzeczypospolitej (gdzie było największym bastionem prawosławia), było stolicą Hetmańszczyzny – pierwszego państwa ukraińskiego, by w kolejnych wiekach coraz bardziej podporządkowywać się Moskwie, jednak nie zapominając o ukraińskiej kulturze. Niestety dużą część śladów tej bogatej historii zmyły walki rewolucji październikowej i II wojny światowej.

Jedną z najbardziej znanych budowli Kijowa – Złotą Bramę, przesłoniętą przez fontannę i letnie kawiarenki – łatwo jest wręcz przeoczyć (a co najmniej nie docenić). Oryginalna w kształcie, zwieńczona cerkiewką na górze, była bramą wjazdową do grodu Jarosława. Obecny budynek jest w większości efektowną XX-wieczną rekonstrukcją, ale warto zapłacić 50 UAH, aby zobaczyć wewnątrz klimatyczne fragmenty starych murów przejazdu. Na sąsiedniej ulicy Jarosławiw Wał, wśród eleganckich domów epoki fin de siècle, zwraca uwagę grafitowy budynek dawnej kienesy, czyli świątyni karaimskiej. Została zbudowana pod koniec XIX wieku, dla liczącej ok. 200 osób społeczności z inicjatywy lokalnych przedsiębiorców. Projekt, w stylu mauretańskim, wykonał polski architekt Władysław Horodecki.

Pobliski Sobór Mądrości Bożej (Sofijski) to najstarsza świątynia w Kijowie (XI wiek), zwana kijowską Hagia Sophią i „matką ruskich cerkwi” (bilety do cerkwi i refektarza 100 UAH, do wszystkich budynków 200 UAH). Imponującą ceglaną budowlę na planie krzyża greckiego z czasem obudowano w stylu barokowym, dodając kopułom cebulaste złote hełmy. W mrocznym wnętrzu klimat robią oryginalne bizantyjskie mozaiki i freski. Prawdziwym sadyzmem wobec zwiedzających jest zakaz fotografowania, bezwzględnie egzekwowany przez sztab pilnujących soboru emerytek.

Z cerkwią św. Andrzeja mamy mniej szczęścia – okazuje się, że po nabyciu biletów po 30 UAH można jedynie wejść 14-metrowymi schodami pod budynek i obejść go dookoła, bo w środku od roku trwa remont. Zbędna fatyga z tym okrążeniem, ale XVIII-wieczna, niewielka świątynia, stojąca na wzgórzu, jest bardzo malownicza za sprawą seledynowego koloru i wręcz biżuteryjnie zdobionych kopuł.

Kolorystycznie – piękny jasnochabrowy odcień niebieskiego – robi też wrażenie monastyr św. Michała Archanioła o Złotych Kopułach. Malownicza budowla w stylu barokowym, z nieco przesadną ilością kwiatowych dekoracji na elewacji i kapiąca od złota wewnątrz, została odbudowana od zera w latach 1997-2000. Poprzednia świątynia, wraz z całym soborem, padła ofiarą władz stalinowskich, które zarządziły jej rozbiórkę, by wznieść w tym miejscu gmach Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy (nigdy nie powstał). Ocalał jedynie stary refektarz w stylu górskich kościółków ze szlaku architektury drewnianej oraz część bizantyjskich mozaik.

Na koniec zostawiamy sobie Ławrę Peczerską – największy i najsłynniejszy kompleks klasztorny na Ukrainie, wpisany na listę UNESCO, obejmujący kilkadziesiąt budynków. Pierwszy monastyr powstał tu już w XI wieku, w pieczarze – od tego się wzięła nazwa. Obecnie kompleks jest podzielony na dwie części: Górną Ławrę, udostępnioną odpłatnie do zwiedzania (bilety po 70 UAH) i Dolną Ławrę, oddaną do użytku mnichom, gdzie znajdują się m.in. pieczary z grobowcami (zwiedzanie z przewodnikiem do 16:00). Dominuje stylistycznie tzw. barok kozacki, z dużą liczbą wieżyczek, zdobnych ścian szczytowych i dekoracji oraz fresków na ścianach zewnętrznych, przedstawiających z reguły postaci z historii kraju i Kościoła. Imponujący Sobór Uspieński został w większej części odbudowany po zniszczeniu na skutek wybuchu w 1941 roku. Intryguje natomiast wystrojem sąsiednia Cerkiew Trapezna z końca XIX wieku, o nieco mrocznym, pełnym malowideł wnętrzu, z przyległym refektarzem ozdobionym freskami. Kręcimy się po kompleksie, czując, że coś się święci – tłum wiernych zaczyna formować ogonek kończący się przed wejściem. Z cerkwi Trapeznej wypłasza nas ceremonia – chętnie posłuchalibyśmy klimatycznych chorałów, ale gdy pop z procesją okrąża pomieszczenie popełniamy faux pas i niechcący raz za razem znajdujemy się na jego trajektorii. Wyjście miało jednak swój plus – właśnie limuzyną z przyciemnionymi szybami podjechał ktoś bardzo ważny – po rozmiarach ochraniarzy można mniemać, że sam patriarcha Filaret. Patrzyliśmy zafascynowani jak wierni rzucają się w jego kierunku, a on ich błogosławi lasko-buławą.

Dla całej ukraińskiej, prawosławnej społeczności nadchodzą spore zmiany, które z pewnością dodadzą oliwy do politycznego ognia. Ukraińska cerkiew wraz z wiernymi w tym roku czeka na decyzję patriarchy Konstantynopola Bartłomieja w sprawie autokefalii, czyli niezależności od Moskwy. Gra toczy się o uwolnienie od prorosyjskiej propagandy 12 348 parafii i 186 klasztorów należących do Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego (tylko o 4694 parafii mniej niż w Rosji; nie wspominając o trzech bogatych ławrach w porównaniu do dwóch rosyjskich).

Kijów – patriotycznie

Wszystko w Kijowie przypomina, że jesteśmy w wolnej Ukrainie, mimo toczącej się wojny. Pełne życia ulice, patriotyczne murale i papier toaletowy z Putinem na kramach koegzystują z pamięcią o wydarzeniach na Majdanie, Krymie, czy w Donbasie. Ukraińskie żółto-niebieskie i nacjonalistyczne czerwono-czarne flagi, plakaty z żołnierzami, zdjęcia Bohaterów Niebiańskiej Sotni ustawione w rządku na kamiennym murku, czy głodującego Olega Sencowa nie pozwalają zapomnieć o bieżących wydarzeniach.

Nie ma tu wielkich pomników, ale wycięte z blachy podziurawionej serią z karabinu sylwetki przechodniów i sprawiające wrażenie tymczasowego miejsce pamięci stu cywilnych ofiar spośród protestantów Euromajdanu przy Placu Niepodległości (2013-2014) przemawiają głośniej i przypominają, że wojna trwa, a niepodległość nie jest gwarantowana. Przy prostej, upamiętniającej tablicy, ustawionej przed kwiatowym zegarem, ludzie zostawiają posplatane niebiesko-żółte wstążki. Ta prostota przemawia bardziej niż okazałe pomniki – widać tu prawdziwe ludzkie emocje i wiarę w przyszłość.

Ukraiński patriotyzm ma także bardziej radosne oblicze. Koszule z ludową wyszywanką nie są bynajmniej cepeliowymi rekwizytami, ale czymś spotykanym na ulicach, noszonym np. pod marynarką jako strój biurowy. Natrafiliśmy nawet na parę młodą z rodziną i gośćmi na sesji zdjęciowej – wszyscy w haftowanych koszulach lub sukienkach. Most na Dnieprze jest podświetlony na niebiesko-żółto. W kartach dań restauracji króluje barszcz i sieło (słonina). Miana kultowej dorobiła się knajpa Ostatnia Barykada, gdzie aby wejść należy w centrum handlowym Glob wsiąść do odpowiedniej windy i wysiąść na piętrze oznaczonym enigmatycznym OB, a następnie podać hasło ukryte pod QR-kodem na ścianie (nie podajemy hasła, żebyście sami mogli zgłębić marketingowe triki, dzięki którym restauracja cieszy się taką popularnością). Przed konsumpcją obsługa proponuje wycieczkę po lokalu, która opowiada o trzech ważnych momentach dla ukraińskiej demokracji: bezkrwawej Rewolucji na Granicie z 1990, Pomarańczowej Rewolucji z 2004 oraz Rewolucji Godności z 2013.

Kyiv Pride, czyli kijowski Marsz Równości

To, że coś „tęczowego” dzieje się w Kijowie zaczęliśmy podejrzewać już na lotnisku, widząc kilka tabliczek trzymanych przez oczekujących. Zdziwiliśmy się, że na mieście nie ma żadnych plakatów, a w hotelu i w knajpach nikt nic nie wie, ale od czego jest Facebook – wyczytujemy, że parada będzie w niedzielę. Marta i Krzysztof widzieli rok temu taką imprezę w Lizbonie – my nie, więc chętnie popatrzymy, jak to będzie wyglądało w Kijowie.

Wracając deptakiem w sobotni wieczór, natykamy się na scenę jak z filmów o Berlinie Wschodnim – cała ulica w poprzek jest zagrodzona bramkami z siatki, na których zatrzymują się zaskoczeni przechodnie, a przejścia pilnują uzbrojeni po zęby policjanci w kamizelkach kuloodpornych i w kaskach. Jakimś cudem (a konkretnie po pokazaniu kluczy z hotelu) zostajemy przepuszczeni i idziemy przez opustoszały, zamknięty ze wszystkich stron, kwartał ulic. „Zona” kończy się ok. 100 metrów od naszego hotelu – na rogu stoi jeszcze migający światłami radiowóz.

Następnego dnia stawiamy się o godzinie 9:00 w ogonku czekającym cierpliwie w siąpiącym deszczyku przy bramce na Bulwarze Szewczenki. Jest głównie młodzież – przed nami grupka w kombinezonach tęczowych jednorożców. Godzinę oczekiwania na otwarcie bramki umila nam aktywista w kapeluszu ozdobionym penisami, który rozbawia tłum nawoływaniem do konsumpcji „czekoladowych Rabinowiczów” czekających na chętnych w sporym koszyku, ale jakoś nikt się po nie nie zgłasza. „Jak to, nikt nie lubi Rabinowicza? A przecież Rabinowicz was kocha!”. Polityczny stand-up, będący częścią kampanii prezydenckiej (wybory wiosna 2019) wychodzi nieźle, choć oligarcha, aferzysta, deputowany Rady Najwyższej, przewodniczący partii „Za życie” i Ogólnoukraińskiego Kongresu Żydowskiego – Wadym Rabinowycz – to chyba wyjątkowo śliska postać. Ponoć miał nawet w planach przejąć LOT 😊.

Po godzinie i pokazaniu zawartości plecaków (paniom darowują) wchodzimy – na Wołodymirskiej, od Opery, zaczyna tworzyć się pochód. Wygląda na to, że Marsze Równości w Kijowie muszą być mocno chronione – policjantów, stojących w ciasnym szpalerze, jest niewiele mniej niż uczestników. Na skrzyżowaniach ustawiła się kawaleria na koniach, potrząsających głowami odzianymi w maski z przezroczystego pleksi. Czy wolno im zrobić zdjęcia, hmm…? Są chyba bardziej spektakularni niż demonstrujący. Co prawda jedna platforma (ciężarówka) z muzyką i kilkoma drug queens robi za część rozrywkową, ale jasno widać, że parada w Kijowie nie jest demonstracją radosnego hedonizmu, ale walką o prawa, wolność i tolerancję. Wśród uczestników, poza młodzieżą, poowijaną tęczowymi flagami i wznoszącą hasła: „Bądź sobą!”, „Myśl samodzielnie!”, dominują przedstawiciele wolnościowych fundacji i stowarzyszeń. W kolejnych transzach pochodu, skrupulatnie oddzielanych przez porządkowych, idą grupy wsparcia z Amnesty International, UNICEFu, Ambasady Kanady i Izraela. Mimo kordonu policji i czerwonych beretów, nie obeszło się bez małych incydentów. Komuś udało się zerwać transparent z platformy, grupkę łysych mięśniaków otoczyli ciasno mundurowi i wyprowadzili z ogrodzonej strefy, ale są to pojedyncze akcje, bo na szczęście trudno kontrprotestować, skoro nie ma żadnych gapiów (2 bramki dawno zamknięte, na teren parady można się było dostać tylko przez godzinę), poza staruszkami na balkonach, przyjaźnie machających różowymi pluszakami. Po 1,5 godzinie pochód dochodzi do Placu Besarabskiego. Jeszcze trochę haseł, jeszcze chwila muzyki. I po wszystkim…

Kijów – spacerowo i rozrywkowo

Dobrym pomysłem było wybranie się do Kijowa w czerwcu. Miasto jest czyste, zadbane i zielone, sporo się też dzieje nad Dnieprem, więc ładna pogoda i długi dzień podbijają jego walory i pozwalają docenić urok. W drodze z hostelu do centrum przecinamy ogród botaniczny – pozytywnie zaskoczeni tym, że można do niego wejść z psem. Parki, zwykle przez nas niedoceniane, są mocnym punktem miasta – w parku Szewczenki można pograć w szachy, popiknikować i odpocząć na kreatywnych w kształcie ławkach. Całe pasmo nadbrzeżnej skarpy to też zieleń. Przemierzamy ładny park Mariński, z fontannami i budkami z lemoniadą i kawą, prowadzący do klasycystycznego, błękitnego XVIII-wiecznego Pałacu Marińskiego, zbudowanego dla carycy Elżbiety Pietrowny. Parkiem obchodzi się też stadion Dynamo Kijów, w drodze do punktu widokowego w Parku Chreszczatyk, pod Łukiem Przyjaźni Narodów z ewidentnie socjalistycznym rodowodem, skąd rozciąga się piękna panorama na lewy brzeg Dniepru. Przy okazji można się też napić pysznego kwasu z beczki, pokręcić na karuzeli, albo – ulubiona rozrywka miejscowych – sprawdzić swoją siłę, waląc głową w gumową kulę. Hmmm…

Drogą nadbrzeżną młodzież ciągnie do pieszego mostu prowadzącego do wyspy Truchanowskiej, słynnej z plaży i Hydroparku. Na Placu Pocztowym, obok budynku Portu Rzecznego, pary ze studia tanecznego Bachata Blanca tańczą salsę, bachatę i quizombę. Do późnego wieczora można skorzystać z rejsów stateczkami wycieczkowymi po Dnieprze. Na taraso-bulwarze nadrzecznym, przy piwiarni Rzeczny Port, można wypić kilka rodzajów lokalnego piwa, aperol, czy zapalić fajkę wodna na miękkich pufach, obserwując multikolorowe iluminacje mostu – ciekawe, czy to standard, czy to w ramach trwającego właśnie Pride Week?

Spacer po starym mieście to również szczera frajda. Dominują oryginalne XIX-wieczne kamienice, a wiele domów ozdobionych zostało ciekawymi muralami. „Przemysł pamiątkarski” skupia się na malowniczej, niedługiej, idącej pod górę uliczce Andriejewski Uzwis (Zjazd Św. Andrzeja) brukowanej kocimi łbami. Za 120 UAH (rabat, bo lato!) można tu nabyć wełniane rękawiczki w stylu skandynawskim, są też skarpety, kufajki, starocia, ciekawe magnesiki. Znajdujemy też wreszcie liczne straganiki z bluzkami z ludowym haftem – każda w innym wzorze i rozmiarze. Znegocjowujemy cenę za dwie (po 800 UAH, bo batyst), a sprzedawczyni poinformowana w międzyczasie o okazji urodzinowej rzuca się na szyję z impetem i błogosławieństwem. Zafrapowane zakupami niestety przeoczamy dom Bułhakowa (nr 13), ale za to zaglądamy do niewielkiego Muzeum Jednej Ulicy pod nr 2b, gdzie każdy centymetr powierzchni został zapełniony ekspozycją: szyldy reklamowe, ubiory, fotografie, kasy sklepowe i bilety teatralne oddają przedrewolucyjną atmosferę dzielnicy mieszczaństwa i bohemy artystycznej.

Tam, gdzie po kilku godzinach zwiedzania wydaje się być na piechotę za daleko, w sukurs przychodzi metro ze swoimi kilkoma liniami, mogące pochwalić się najgłębiej położoną stacją na świecie – Arsenalna, do której zjeżdża się aż 105 metrów pod ziemię, a tempo jazdy ruchomych schodów przyprawia o stres przy wsiadaniu. Gdzie nie dotrze metro – można liczyć na marszrutki, autobusy i trolejbusy – babuszki na przystankach zaangażują się w znalezienie linii, a pani konduktorka sprzeda bilety (po 4 UAH), pokaże, gdzie wysiąść, a nawet ustąpi swojego służbowego miejsca, bo przecież „wy turyści to się i tak nachodzicie”. Osobną atrakcją jest zabytkowy funikular z 1904 roku, który z dzielnicy nadrzecznej zwanej Padołem wiezie na Górę Michajłowską pod monastyr i otaczające go parko-tarasy. Do wjazdu na górę czeka spora kolejka, ale nam tak jakoś wychodzi, że zjeżdżamy funikularem w dół, po tym jak w upale wspięliśmy się na górę pieszo… Ale za to nie trzeba czekać – prawdziwi z nas mistrzowie logistyki!

W Kijowie, podobnie jak w innych europejskich stolicach, wiele się dzieje: przedstawienia, koncerty, wystawy, imprezy sportowe. Tym razem odpuszczamy operę („Natałka Połtawka” nie przekonuje Marty, a dzień wystawienia „Eugeniusza Oniegina” Gosi) oraz jazzowy koncert na dachu, odwołany z obawy przed zapowiadanym deszczem (który w efekcie nie spadł), mamy więc więcej czasu na eksplorację miasta. Życie towarzyskie, oprócz nabrzeża, kwitnie także w okolicy Majdanu, który cierpi nieco na nadmiar estetycznego szczęścia – i fontanny i szklane kopuły podziemnego centrum Glob i budki z kawą i stragany z pamiątkami typu papier toaletowy z Putinem, a vis a vis ogromna kolumna Pomnika Niepodległości, kolejne fontanny, pomnik założycieli Kijowa, pomnik Kozaka Mamaja, napis ‘I love Kiev’ wśród kwiatów, do którego grzecznie stoi kolejka amatorów zdjęcia, taras widokowy… i mnóstwo młodzieży sączącej piwko. Nad wszystkim dominuje bryła hotelu Ukraina w stylu naszego PKiN.

Przechodząca obok Majdanu szeroka ulica Chreszczatyk, z monumentalną architekturą w stylu bardziej baśniowego MDM-u, to reprezentacyjna, post-sowiecka aleja pełna knajp i sklepów. W weekend zamienia się w pieszy deptak. Dajemy się zaintrygować miejscu Biełyj Poliw, do którego stoi długa kolejka. W krótkim menu, wypisanym na szybie jest tylko 5 pozycji – każda po 29 UAH: cydr, nalewka jabłkowa, placek, hot-dog i ostryga z cytryną. Cydr wprawdzie okazuje się być nieco kontrowersyjny w smaku, ale co za pomysł na lokal! Atrakcyjne miejsca znajdą też na Chreszczatyku amatorzy piwa, wina, wiśniówki, nalewek czy gorzałki Kozacka Rada. Nie da się ukryć, że Kijów knajpami stoi.

Kijów – kulinarnie

Zauroczeni ukraińską kuchnią zaznaną we Lwowie i Odessie, z dużym entuzjazmem poszukiwaliśmy znanych i nieznanych smaków w Kijowie. Tym razem zawiodła nas nieco sieciowa Puzata Chata, która nie zdała egzaminu w porze śniadania, serwując niezbyt ciepłe jedzenie. Odkryciem wyjazdu natomiast została, również sieciowa, Warieniczna Katiusza, gdzie na oczach klientów pani za szybą w niedościgłym tempie lepiła wareniki, czyli pierożki z szerokim wyborem nadzień słonych i słodkich – ceny w połowie drogi między Puzatą a restauracją, a jakość wybitna.

Klasą samą w sobie są restauracjo-kawiarnie sieci Kompot (w Kijowie są trzy, w Odessie cztery), oferujące ciekawy wystrój zdominowany przez słoje pysznych kompotów i śniadania serwowane przez cały dzień, a i coś na wieczór.

W poszukiwaniu klimatów odesskich (czytaj: muli i ryb) udaliśmy się do restauracji Prichal 47, gdzie marynistyczny klimat zapewniała m.in. obsługa w koszulkach w paski. Ci, co byli już w Odessie stwierdzili, że jednak odesska kuchnia w Kijowie to nie to, co odesska kuchnia w Odessie, a ci, którzy do Odessy jeszcze nie dotarli, byli usatysfakcjonowani.

Kulinarnie nieco nas rozczarowała Ostatnia Barykada – najjaśniejszym punktem były tam ukraińskie sery i nalewki w milionie smaków, ale marketingowa koncepcja na medal.

Wisienką na torcie została, polecana przez ukraińskie uczennice w szkolnym konkursie wideo (Kyiv calling), cukiernia Eclair Little Artwork z kilkunastoma rodzajami eklerek – prawdziwa uczta dla oczu i podniebienia!

Średnio za 3-daniowy obiad z piwem w restauracji płaciliśmy ok. 1000 UAH za parę.

Nasz 3-dniowy kulinarny repertuar obejmował m.in.:

  • barszcz czerwony – testowany w każdej knajpie – raz z dodatkiem dymki i ciemnego chleba ze słoniną, innym razem z czosnkową bułeczką czy mięsem, a zawsze ze śmietaną – kochamy 😊
  • barszcz zielony, z rośliny o nazwie barszcz (serwowany w Kompocie i Ostatniej Barykadzie)
  • soljankę i uchę, czyli lekką, rosołkową zupę rybną
  • okroszkę – ogórkowy chłodnik z mięsem
  • śledzia z młodymi ziemniaczkami; śledzia „pod szubą” oraz forszmak, czyli pastę na bazie śledzi – w Ostatniej Barykadzie podano ją np. w waflu do lodów (sic!)
  • pasztety serwowane z grzanką – najlepszy był z kurzych wątróbek w Kompocie
  • „kawior” z bakłażana, z kabaczków i humus
  • mule w winie z warzywami i mule z serem
  • ryby w nieoczekiwanej postaci: smażone byczko-podobne z sałatką ze szpinaku, filet z karpia ze szparagami czy po azjatycku
  • kotlet po kijowsku (nieco podobny do de Volaiile’a) – całkiem niezły w Puzatej Chacie
  • duszoną kozinę
  • pielmieni z mięsem gotowane i smażone
  • wareniki z ziemniakami, z bryndzą i szpinakiem i epicki klasyk, czyli wareniki z wiśniami – tu rządziła niepodzielnie Katiusza.

Z napojów najbardziej zapisały nam się w pamięci kwasy chlebowe z beczki, pszeniczne piwo, ratafia (nalewka) z rokitnika, chrzanówka i kompoty w Kompocie – na czoło wysunął się tym razem gruszkowy. Urodzinowy toast za Gosię wznieśliśmy w Kompocie winem musującym Badagoni Maestro, według zapewnień kelnerki miało być ono włoskie. Kiedy jednak butelka wjechała na stół, pod nazwą wina objawił się napis Georgia 😉. Ale nic to, przecież Gruzję bardzo miło wspominamy, a najważniejsze w celebrowaniu urodzin jest to z kim się to robi i gdzie! Kijów nas na pewno nie rozczarował!

NAPISZ DO NAS

Jeśli masz pytania dotyczące podróży to z przyjemnością na nie odpowiemy