LWÓW

NIEKOŃCZĄCE SIĘ STARE MIASTO

O Lwowie napisano już wszystko. Każdy wie, gdzie wypić, co zjeść i ewentualnie, co zobaczyć (kolejność działań nieprzypadkowa). Dlatego nie będziemy opisywać naszego majówkowego wypadu do miasta lwa dzień po dniu ani przez pryzmat odwiedzonych zabytków, w zamian przedstawimy subiektywną listę lwowskich mitów 😊.

MIT 1 – Lwów można zobaczyć w weekend

Oczywiście, że można, ale to raczej opinia turystów ograniczających zwiedzanie miasta do maksymalnie czterech przecznic od Ratusza i poruszających się po trajektorii: od browaru przez „Pijaną Wiśnię” do browaru. Nas zafascynował ogrom starego miasta. W którą stronę od Rynku nie poszliśmy, a robiliśmy średnio dziennie 15 km przez 5 dni, starówka nigdy się nie kończyła. Korzystaliśmy z przewodnika „Lwów Travelbook” (Aleksander Strojny, wydawnictwo: Bezdroża, wydanie z 2018), który proponuje akurat 5 tras, więc nie kombinowaliśmy, tylko podążyliśmy za sugestiami autora. Trasy okazały się nierówne, dwie z nich, gdybyśmy chcieli odwiedzić także muzea znajdujące się na szlaku, stanowczo należałoby rozłożyć na 2 dni. Inne spokojnie dało się pokonać w pół dnia. Przez cały pięcioipółdniowy pobyt udało nam się zobaczyć większość proponowanych w przewodniku obiektów. Nie starczyło czasu na wycieczkę do okolicznych zamków i klasztorów (jeszcze 2 dni by się przydały) i muzea (zabrakło nam kolejnego dnia na Pałac Potockich i zbiór ponad 4000 ikon w Muzeum Narodowym).

MIT 2 – We Lwowie wszyscy mówią po polsku

Sytuacja językowa jest na Ukrainie, oględnie mówiąc, delikatna. Jasne, że zdarza się dogadać po polsku, ale stanowczo nie z każdym. Dziś obwód lwowski zamieszkuje oficjalnie zaledwie około 20 tysięcy osób deklarujących polską narodowość (według spisu powszechnego 2001), które stanowią poniżej 1% ogólnej populacji (aby język zyskał status języka regionalnego, wymagane jest minimum 10%). Byliśmy świadkami polonijnej imprezy 70+ z okazji 3 i 2 maja (Dnia Polonii i Polaków za Granicą), podczas której niemal szeptem 12 osób odśpiewało „Boże coś Polskę”. Kelnerka walczyła, jak lwica, aby nas do miejsca imprezy nie wpuścić, odmówiła porozumienia po polsku i angielsku. Zareagowała asertywnie na rosyjski, twierdząc, że rozumie, ale w tym języku mówić nie będzie. Taka postawa wzbudziła u nas determinację i po pokonaniu lingwistycznych przeszkód trafiliśmy na polonijny bankiecik. Z drugiej strony podczas parady 4 maja organizowanej z okazji 763 urodzin miasta, dumnie kroczyły polskie zespoły folklorystyczne na cały głos śpiewające biesiadne piosenki. Po tych doświadczeniach skonstatowaliśmy, że polski i rosyjski nie są bezpieczne i najgrzeczniej będzie próbować rozpoczynać konwersację po angielsku, dając rozmówcy wybór w jakim języku chce ją kontynuować.

Problem z rosyjskim pogłębia przyjęta 25 kwietnia 2019 roku ustawa o języku ukraińskim, która przewiduje obowiązkowe używanie tego języka w instytucjach państwowych, organach samorządowych oraz przez prawników, policjantów, żołnierzy, nauczycieli, lekarzy oraz media (min. 90% czasu antenowego). Ustawę, ochrzczoną przez Rosjan „ustawą o przymusowej ukrainizacji”, poparło 278 deputowanych w liczącym obecnie 423 posłów parlamencie (skład pomniejszony o 27 reprezentantów zaanektowanego przez Rosję Krymu oraz opanowanego przez separatystów Donbasu). Ustępujący prezydent Petro Poroszenko porównał ustawę z nadaniem autokefalii Kościołowi prawosławnemu, natomiast prezydent elekt, Wolodymyr Zełenski, zapowiedział analizę ustawy i zaznaczył, że jest zwolennikiem rozwoju języka ukraińskiego drogą zachęcania do jego używania, a nie regulacji prawnych, więc sprawa nie jest jeszcze przesądzona.

Jedno jest pewne, będąc w Ukrainie (celowo używamy „w” a nie „na”, ponieważ jest do preferowana przez Ukraińców forma), warto wykazać się językową wrażliwością.

MIT 3 – We Lwowie wszędzie zjesz dobrze i tanio

Temat jedzenia nie jest łatwy, bo to sprawa bardzo subiektywna zarówno pod kątem smakowych gustów, jak i głębokości portfela. Po przejrzeniu kilku blogów i wysłuchaniu rekomendacji znajomych udaliśmy się do miejsc polecanych, ale też zaryzykowaliśmy parę eksperymentów. Było różnie. Ceny nie odbiegały specjalnie od warszawskich z wyjątkiem śniadania u Baczewskich (szwedzki stół z szampanem lub wódką za 150 UAH, czyli ok. 20 PLN) i pierogarni Guralnia na Rynku (wybranej także przez lwowską Polonię, pewnie ze względu na mega-niskie ceny; za śledzia, barszcz, 3 porcje pierogów i 2 herbaty zapłaciliśmy mniej niż za ciastka w kawiarni). Zauważyliśmy, że w okolicach Ratusza w śniadaniowniach królują jajka w koszulkach w połączeniu z awokado i w opcji premium z łososiem. Nie zawiódł nas obiad u Baczewskich (w odróżnieniu od śniadania) – był wart stania 2 godziny w kolejce na deszczu. Zupełnie nie przypasował naszym podniebieniom zachwalany wszędzie Kumpel (pewnie dlatego, że oferuje typowe jedzenie pod piwo, którego nie pijemy) i mająca opinię najlepszej restauracji ze stekami w mieście – Mons Pius (drogo, niemiło, oddzielenie mięsa od kości w żeberkach okazało się mission impossible, a ziemniaki do kaczki zostały podane 20 minut po zakończeniu konsumpcji minimalnej porcji drobiu).

Niewątpliwie miejsc do posilenia się jest we Lwowie mnóstwo. Miłośnicy kawy i słodkości poczują się tu jak w raju, niemal na każdym rogu kusi kawiarnia, cukiernia czy czekoladziarnia. Zachwyceni będą też fani piwa i wiśniowych nalewek. Nie zawiodą się osoby ceniące w sztuce kulinarnej przede wszystkim wnętrza, w których dokonuje się konsumpcja (kawiarnia Fiksaż ze starymi aparatami fotograficznymi, zielona weranda z papugami u Baczewskich, Atlas z klimatem starego Lwowa, czy Mons Pius graniczący z katedrą ormiańską budynek z podwórkiem, mieszczący pierwszy we Lwowie lombard i kryjący piękny witraż Rosena). Każdy musi odkryć swoje ulubione miejsce, ale warto wyjść poza tripadvisorową sztampę.

MIT 4 – We Lwowie na majówkę będą tłumy

Podczas weekendu majowego mnóstwo Polaków decyduje się na odwiedzenie Lwowa – to fakt. Wokół Ratusza kręcą się tłumy, do Baczewskich ustawiają się kilometrowe kolejki, czeka się też do Cukora i Pijanych Wiśni, czy innych tematycznych knajp sieci !Fest, ulubionych przez Polaków (paradoks, że ci sami, którzy prowadzą dyskusje o Banderze, UPA i krzyczą „Lwów jest nasz” tak chętnie zasilają kieszenie pomysłodawców knajpy stylizowanej na kryjówkę UPA właśnie). Faktem jest też, że przekroczenie granicy magicznego kwadratu wyznaczonego przez Prospekt Swobody, Plac Halickiego, Podwalną i Plac Halicki natychmiast uwalnia od turystycznych tłumów. Pewnie pomogła nam trochę pogoda – padający z niewielkimi przerwami deszcz zachęcał raczej do biesiadowania niż do dalszych spacerów. Jeszcze jedno miejsce kłębiące się od polskich turystów to oczywiście Cmentarz Łyczakowski i Orląt Lwowskich, ale tu akurat warto dołączyć do wycieczki, żeby dowiedzieć się trochę o historii Galicji od lokalnych przewodników.

Warto podjąć działania neutralizujące popularność Lwowa w okresie majówki, np. zarezerwować online bilety do Opery (http://opera.lviv.ua/), czy stolik u Baczewskich. W muzeach nie było tłumów ani konieczności czekania w kolejkach. Dzięki postawieniu na transport samolotem (tanie bilety urodzinowe LOT), udało nam się uniknąć stania ponad 10 godzin w kolejkach na granicach.

MIT 5 – Lwów to Europa, wojny tam nie odczujesz

Lwów pięknie eksponuje flagi Unii Europejskiej. Na ulicach mijamy sklepy Richman z kolekcją top marek modowych. Z drugiej strony w co drugim odwiedzanym kościele czy cerkwi, zbierane są datki na Armię Ukrainy i eksponowane wystawki Niebiańskiej Sotni i ofiar konfliktu w Donbasie. Najsilniejszy wydźwięk ma grób pański zbudowany z pocisków i fragmentów mundurów w kościele św. Piotra i Pawła (obecnej świątyni garnizonowej), a obok zdjęcia i wypowiedzi dzieci, których ojcowie zginęli na polu walki. Z okna niemal każdej kawiarni, sklepu, hotelu i świątyni biją po oczach banery #FreeSentsov. W przydomowych ogródkach spotyka się kapliczki gloryfikujące banderowców. Z pozoru jest sielsko-anielsko, ale pod powierzchnią wyczuwalny jest niepokój.

Podsumowując, mimo deszczu, tłumów i narodowych nastrojów, Lwów nas zachwycił i rekomendujemy go na przedłużony weekend. Naszym zdaniem, wraz z okolicznymi zamkami, miasto gwarantuje atrakcje nawet na tygodniowy pobyt. Warto wyjść poza rynek i bez pośpiechu eksplorować lwowskie zaułki, po to by znaleźć swoją ulubioną kamienicę, kościół, cerkiew, skwer czy restaurację.

NAPISZ DO NAS

Jeśli masz pytania dotyczące podróży to z przyjemnością na nie odpowiemy