ISLANDIA 2019

WYSPA OGNIA, LODU, RENIFERÓW, KONI I OWIEC

TOP 10 naszych islandzkich zaskoczeń

1. Islandia zimą (tak, tak, początek kwietnia to dalej mega zima na wyspie) jest przepiękna. Jest mniej turystów, biały śniegowy kożuch daje otoczeniu nowe oblicze, szansa na zmoknięcie jest paradoksalnie mniejsza niż latem, no i przede wszystkim można podziwiać zorzę polarną. Nam udało się zrealizować plan objechania wyspy dookoła, aczkolwiek sytuacja zmieniała się dynamicznie, drogi były zamykane i otwierane, ale tylko raz musieliśmy zawrócić i nadłożyć jazdy wzdłuż wybrzeża. Planując wyprawę w zimie, warto jest zainwestować w samochód 4×4 i być przygotowanym na jego odkopywanie, kiedy utknie po osie w śniegu (nasza akcja ratowania Azjatów, wspierana przez Hiszpana trwała dobre 2 godziny zanim zakończyła się sukcesem i droga do wulkanu Krafla została udrożniona).

2. Odkryliśmy, że można spędzić tydzień w obcym kraju i nie wiedzieć, jak wyglądają w nim banknoty czy monety. Nie ma potrzeby wymieniać nawet drobnych, a to dlatego, że kartą kredytową zapłacimy dosłownie za wszystko, łącznie z publiczną toaletą (tak, naprawdę, są czytniki przy wejściu do WC).

3. Wodospady nigdy się nie znudzą. Nieważne, że na jednej rzece potrafi ich być 25 i że na liście atrakcji co druga nazwa kończy się na foss (czyli wodospad) – każdy jest inny i każdym można delektować się inaczej. Czarne plaże są naprawdę czarne, a lodowce i laguny błękitne. Przechodząc przez parę z gejzera, można się chwilowo zagrzać, ale trzeba mieć na sobie nieprzemakalne ciuchy. Spokojnie da się kąpać w mrozie w otwartym basenie, jeśli woda w nim ma temperaturę około 40 stopni Celsjusza. Nawet długie, mokre włosy nie przeszkadzają.

4. Polecamy ten kierunek turystom niewładającym językami obcymi. Polaków na wyspie jest tak wielu i tak opanowali oni branżę turystyczną, że na lotnisku w Keflaviku nie spotkaliśmy żadnego pracownika niepolskojęzycznego, na recepcji w hotelu powitała nas Polka, śniadanie podały nam Polki, samochód wypożyczyliśmy w polskiej firmie, nawet na dalekiej północy w sklepiku przy stacji benzynowej w wyborze smaku lodów doradzała nam polska sprzedawczyni. Ponadto ulubioną przekąską Islandczyków, którą zagryzają ryby i Coca Colę (najwyższe spożycie w przeliczeniu na mieszkańca) jest wafelek Prince Polo (dostępny w każdym supermarkecie).

5. Na Islandię zawsze będzie za mało czasu. Gdzie się człowiek nie obróci, tam czeka na niego pocztówkowy widoczek pejzażowy, islandzkich koników na tle czegoś spektakularnego lub islandzkich owiec czy reniferów (jak wyżej). Nad zwykłym klifem można godzinami gapić się na fale rozbijające się o brzeg i zakładać się, czy następna będzie na wysokość latarni morskiej, czy nie. Na Diamentowej Plaży każda bryła lodu wprawia człowieka w osłupienie. Tuż obok na krach lodowcowej laguny wylegują się foki, ale w oddali, chciałoby się zaczekać, aż podpłyną bliżej. Chcąc zrealizować plan, nie docieramy do atrakcji, do których dojście zajmuje więcej niż godzinę (zostawiamy je na lato). Jak japońska wycieczka parkujemy, wypad z auta, fotki, achy i ochy i jedziemy dalej. Na przyszłość zapamiętujemy, że zorganizowane wycieczki autobusowe najczęściej rezerwują wejścia na 10:00 i 14:00 i tych godzin należy unikać. Czas zwiedzania wydłużają też drogi. O każdej porze roku częściowo mogą być zamknięte, ale bez względu na pogodę główny highway (nr 1, Ring Road) nagle z asfaltu zmienia się w szutrówkę. To wina elfów – tam gdzie potencjalnie znajdują się ich siedliska nie można wylać asfaltu. Istnieje oficjalny zawód – profesjonalny poszukiwacz elfów.

6. Mimo, że czasu jest zawsze za mało, na obejrzenie najdalej na północ wysuniętej stolicy świata wystarczy pół dnia (a dla szybko chodzących i nie zainteresowanych muzeami, nawet 3 godziny). Reykjavik jest kompaktowy, funkcjonalny, łatwy do ogarnięcia. Turystom oferuje spacer nabrzeżem, kościół inspirowany bazaltowymi kolumnami i trakt ze sklepami ze swetrami z islandzkiej wełny (lopapeysa – 700-1000 zł), magnesami i całą masą gadżetów.

7. Zorza – nie wiadomo, kiedy i gdzie jej szukać, a jak się na nią patrzy, można ją przegapić. Aplikacja Aurora przesyła nam powiadomienia „Jeśli niebo będzie niezachmurzona, za około godzinę, masz szansę zobaczyć zorzę”, więc się rozglądamy. Jedziemy autem, jest późno, wszyscy zmęczeni, widzimy dymo-mgłę – czyżby to była Aurora Borealis? Niemożliwe, przecież miała być zielona. No ale zielona to ona jest w większości przypadków tylko na zdjęciach. Stajemy na poboczu i strzelamy testową fotkę, patrzymy – jest zielona. Przyspieszamy, aby mieć kontekst do zdjęcia, a że nocleg w chatce przy wodzie, powinno się udać. Już z wnętrza ciepłego domku (jako to szczęście, że dzięki energii geotermalnej nie trzeba tu oszczędzać na ogrzewaniu, korzysta z niej niemal 90% domów), przez okno podziwiamy taniec na niebie, spektakl, który się nie nudzi.

8. Hotdog na stacji benzynowej na zadupiu i w budce z najlepszymi gorącymi psami w stolicy może kosztować 20 zł, a bochenek chleba 30 zł i nic się z tym nie zrobi, tak długo jak będą w kraju dostępne tylko 3 sieci supermarketów, wszystkie w posiadaniu jednego właściciela. Słyszeliśmy od mieszkańców, że modlą się o powrót MacDonalda, nie dlatego, że są miłośnikami śmieciowego jedzenia, a dlatego, że wejście konkurencji pozwoliłoby obniżyć ceny (burger kosztuje koło 60 zł, za fish & chips w restauracji zapłacimy 120 zł, za penne z łososiem 140 zł). Nikogo nie dziwią turyści jedzący kanapki z półproduktów przywiezionych z domu. W hotelach są kuchnie z mikrofalówkami, z których wszyscy chętnie korzystają. Nasze chicagowskie torebki z indyjskim jedzeniem, świetnie się sprawdziły i pozytywnie wpłynęły na budżet (dzięki, Iza).

9. Ludzie bez kompleksów i nie w biegu. Zagadują, opowiadają o historii i ciekawostkach. Wszyscy mówią po angielsku. Nawet staruszka w sklepie z wełną w portowym miasteczku, mimo ograniczonego zakresu słownictwa, wskazała nam rozmiary, a pokazując rachunek, podkreśliła „No tax”. Ta atmosfera wyciszenia i serdeczności (sprzeczna z islandzkimi serialami z Netflixa) udziela się też imigrantom. W końcu bliskie towarzystwo jednej z najszczęśliwszych nacji zobowiązuje (w 2018 roku czwarte miejsce za Finlandią, Norwegią i Danią). Firma IcePol wypożyczyła nam samochód z dnia na dzień, bez przedpłaty czy blokady karty. Nie żądała zapłaty z góry. Wykazała się mega elastycznością, pozwalając nam bez dopłaty korzystać z auta dzień dłużej. O czasie odebrała nas z lotniska i na nie odstawiła. Dziękujemy i polecamy www.icepole.eu.
Turyści także są zawczasu pacyfikowani. Po 3-godzinnym rejsie w poszukiwaniu wielorybów i niezobaczeniu niczego poza mewami, załoga oznajmiła, że w porcie otrzymamy kupony, ważne dożywotnio, które pozwolą nam odbyć kolejną wycieczkę bez opłat. Wszelkie sarkania od razu zamilkły, a u nas wzmogła się chęć ponownych odwiedzin wyspy latem.

10. Szaleństwo związane z oczekiwaniem na premierę 8. sezonu „Gry o tron” daje się odczuć poprzez plakaty w mieście, przewodników w kostiumach Nocnej Straży, kącik whisky na lotnisku, oferujący White Walkera i grupy turystów fotografujących się koszulkach „King of the North”.

Winter is here.

Dzień 1: Złoty Krąg (Golden Circle)

  • Park Narodowy Thingvellir (Þingvellir) – miejsce, gdzie stykają się płyty tektoniczne eurazjatycka i północnoamerykańska; w 930 zebrał się tu islandzki parlament Althing (jeden z najstarszych na świecie); ogłoszono tu pełną niepodległość Republiki Islandii 17 czerwca 1944; park jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
  • Oxararfoss – 22-metrowy wodospad, do którego prowadzi skalny wąwóz z „Gry o tron”.
  • Gejzer Strokkur (dolina Haukadalur), regularnie wyrzuca słupy gorącej wody i pary, a na show powtarzający się co 10-15 minut czekają wzdłuż linek wyznaczających bezpieczny dystans zdyscyplinowani widzowie.
  • Złoty wodospad Gulfoss (32 m) – woda spada do wąwozu mierzącego ok. 2 km, na rzece Hvita.
  • Wulkan Kerith z zamarzniętym jeziorem kraterowym (400 ISK).

Hotel: Arhus Hella ($95)

Dzień 2: południowe wybrzeże

  • Wulkan Hekla wybuchający co 15 lat (nie udaje nam się dotrzeć pod wulkan, ze względu na warunki pogodowe: zamieć, lód, kopny śnieg).
  • Seljalandsfoss (60 m) – za ścianą wody jest grota, z której można obejrzeć wodospad od tyłu.
  • Gljufrafoss (kilkaset metrów obok Seljalandsfoss) – wcięty w klif, ukryty w kominie skalnym prowokuje do zmoczenia butów w prowadzącym do niego między skałami potoku.
  • Wodospad Skogafoss (60 m) – wysokie schody prowadzą na platformę, z której można oglądać wodospad także z góry.
  • Łuk z zastygłej lawy prowadzący na wody Atlantyku w Dyrhólaey, najbardziej na południe wysuniętym cyplu Islandii (wiatr zwiewał nas ze ścieżki, trzeba było trzymać się barierek), otoczonym czarną plażą Kirkjufjara, zamkniętą ze względu na niebezpieczne fale (ostrzegają przed nimi historie i zdjęcia turystów, którzy w tym miejscu zakończyli definitywnie zwiedzanie).
  • Czarna plaża Reynisfjara z jaskinią Halsanefshellir z bazaltowymi kolumnami – kopalnią smoczego szkła z „Gry o tron” (tą plażą można się przejść, ale nadal jest ryzyko przemoczenia butów, bo fale dopadają fotografów znienacka).
  • Wodospad Foss a Sidu stwarzający malownicze tło dla pobliskiej wioski.
  • Jęzor lodowcowy Svínafellsjökull (drugiego największego lodowca Europy Vatnajökull) – tylko dla nas o zmierzchu 😊.
  • Jezioro polodowcowe Jökulsárlón z wody z topniejącego Vatnajökull z pluskającymi się w oddali fokami.

Hotel: Vagnsstadir Hostel ($192 ze śniadaniem)

Dzień 3: wschodnie fiordy

  • Diamond Beach (cofka, żeby zobaczyć czarną plażę z topniejącymi bryłami lodu, przypominającymi diamenty o świcie), obok pasą się renifery, które początkowo wzięliśmy za stado krów (notabene krów na Islandii nigdzie nie widzieliśmy).
  • Höfn – islandzka stolica homara (niestety knajpy serwujące słynną homarową zupę pracują od 13 do 21, więc nie załapujemy się na drugie śniadanie), za to sklepy z wełnianymi wyrobami są czynne od rana.
  • Djúpivogur – rybackie miasto z domkiem z 1850 roku i ekspozycją granitowych jaj symbolizujących 32 gatunki okolicznych ptaków.
  • Wodospad Gufufoss – spacer w śniegu po kolana.
  • Seydisfjordur – piękne miasteczko na wybrzeżu ze stawem pośrodku i tęczowym chodnikiem prowadzącym do kościoła.
  • Dettifoss – najpotężniejszy wodospad w Europie (mgła pozwoliła go nam raczej słyszeć niż oglądać).

Hotel: Vogar Travel Service ($102)

Dzień 4: północ

  • Wulkan Krafla z kraterem Viti – nie docieramy do Krafli, ale zyskujemy status superbohaterów po odgrzebaniu (przy wsparciu Hiszpana} grupy Azjatów zakopanych w śniegu po osie ich Tucsona. Radość ocalonych – bezcenna.
  • Obszar geotermalny Hverir – czerwona ziemia z płatami lodu i śniegu, a pośród tego marsowego pejzażu bucha gorąca para z ziemi.
  • Grjótagjá – grota z gorącym źródłem, miejsce sceny miłośnej z GoT między Jonem Snow i Ygritte.
  • Wygasły wulkan Hverfjall – wspinaczka po lodzie do krateru, znowu księżycowe widoki.
  • Dimmuborgir – pole lawy z kolumnami, jaskiniami i urwiskami, dom Yule Lads (13 islandzkich Świętych Mikołajów o przydomkach Sausage Swiper, Door Slammer, Door Sniffer, Spoon Licker, Window Peeper, Candle Steeler, Skyr Gobbler), a także miejsce obozu Mance’a Raidera z GoT
  • Jezioro Myvatn (Hodfi, lawowe kolumny na jeziorze) – to już totalny raj dla miłośników GoT, ale to miejsce zachwyci też tych, którzy o serialu nie mają pojęcia.
  • Pseudo-kratery Skutustadir – półgodzinny spacer między pagórkami z jeziorem w tle.
  • Godafoss (13 m wysokości, 30 m szerokości) – wodospad Bogów, tu ponoć władca obwieścił zmienę religii na monoteizm, aby zapobiec walkom plemiennym.
  • Akureyri – stolica północy, zanim zorientowaliśmy, że zaczęło się miasto, już z niego wyjechaliśmy.
  • Obiad urodzinowy w nadmorskim Siglufjordur (pyszny dorsz, łosoś, a przede wszystkim skyr cake).
  • ZORZA POLARNA.

Hotel: Hvammstangi Cottages ($123)

Dzień 5:

  • Cofka do Hvitserkur (skała nosorożec).
  • Kalfhamarsvik z latarnią morską i bazaltowymi skałami (tu Dacia Duster wykazała się totalną wolą walki, podjeżdżając za 15 razem pod ośnieżone zbocze i nie dachując przy żadnej z prób, mimo tego, że trzymała się podłoża jedynie na dwóch zewnętrznych kołach).
  • Ketubjorg (wodospad wpadający do oceanu).
  • Skansen Glumbaer z domkami z trawiastymi dachami.

Hotel: Heart of Rejkjavik Luxury Apartments ($136.50)

Dzień 6: Półwysep Snæfellsnes

  • Budakirkja – czarny kościół (cofamy się z Reykjaviku).
  • Olafsvik – Láki Tours – w poszukiwaniu wielorybów (9900 ISK).
  • Svortuloft – latarnia morska na 4 km klifie z gniazdami mew i tańcem fal.
  • Ingjaldsholskirkja (biały kościół).
  • Sea Baron – zupa homarowa w Starym Porcie w Reykjaviku (trzeba tego miejsca doświadczyć).

Hotel: Heart of Rejkjavik Luxury Apartments ($136.50)

Dzień 7: Blue Lagoon, Reykjavik i okolice

  • Blue Lagoon (96$).
  • Raufarholshellir (tunel lawowy, 6400 ISK).
  • Stary Port.
  • Sala koncertowa Harpa.
  • Höfði House – dom stał się sławny dzięki spotkaniu prezydentów USA i ZSRR, które odbyło się w Reykjavíku 11-12.10.1986. Było ono kolejnym krokiem do zakończenia zimnej wojny. Legenda mówiąca o tym, że chowano tu wikingów, spowodowała, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało oficjalny komunikat, „iż nie zaprzeczają, ani nie potwierdzają, że w Hofdi zamieszkuje duch”.
  • Perlan Dome na wzgórzu z panoramą miasta.
  • Kościół Hallgrimskirkja.
  • Brauð & Co. (Frakkastígur 16) – bułki cynamonowe.
  • Bæjarins Beztu Pylsur – najlepsze hotdogi w mieście (jedli je m. in. były prezydent USA Bill Clinton i James Hetfield z zespołu Metallica.
  • Ulica handlowo-turystyczna Laugavegur z tonami suwenirów.

Nasza ocena podróży (w punktach/100)

Jedzenie

Transport

Kwatery

Ludzie

NAPISZ DO NAS

Jeśli masz pytania dotyczące podróży to z przyjemnością na nie odpowiemy