ODESSA 2017

SCHODY POTIOMKINOWSKIE, OPERA I MULE

Urodziny wypadające w długi weekend z okazji Bożego Ciała – taka okazja na wyjazd nie mogła zostać zmarnowana! Na miejsce wytypowaliśmy Odessę, która już od dawna chodziła nam po głowie – bo Mickiewicz i sonety odesskie, bo piękna Opera i w ogóle architektura klasycystyczna, bo słynne Schody Potiomkinowskie, bo klimat „Deja Vu” Juliusza Machulskiego… Potem przyszły wątpliwości, czy aby coś z tego mitu jeszcze zostało – czy teraz to nie jest bardziej kurort dla nowobogackich, z nocnymi klubami, wielką szarą strefą i szokującymi kontrastami biedy i bogactwa – albo coś na kształt Batumi-bis, co by nie dziwiło, bo do niedawna gubernatorem był tam Micheil Saakaszwili…  Ciekawość jednak przeważyła, bilet nabyliśmy i odpowiedź na pytanie już znamy…

Czym okazała się być Odessa? Bezpretensjonalnym, miłym miejscem na spędzenie weekendu. Wszystkim po trosze: miastem z pięknymi eleganckimi kamienicami, ale i swojsko-zaniedbanymi, nostalgicznymi podwórkami z kutymi, metalowymi balkonami jak w Gruzji i z fatalnymi chodnikami, trochę kurortem z nadmorskimi straganami. Jest kosmopolitycznie: pełno knajp tureckich i gruzińskich, prawie wszędzie można zapalić sziszę, są eleganckie włoskie restauracje, steak house’y i sieciowe kawiarnie, ale jest też wschodnio-postkomunistyczny koloryt, widoczny w postaciach przekupek, „konduktorek” w tramwajach czy „bileterek” w teatrze. Tak więc, jeśli mamy „deja vu”, to składa się ono z wielu komponentów…

Odessa – spacerkiem po mieście

Terminal lotniska w Odessie ma wielkość dworca autobusowego. Do centrum (10 km) jedziemy busikiem nr 117. To nasz najtańszy dojazd z lotniska ever – bilet kosztuje 5 hrywien, czyli… 0,75 zł! (no dobra, drugie tyle jest za bagaż… ;-)). Nocleg w Poet Hotel to strzał w dziesiątkę – idealnie 10 minut drogi piechotą do bazaru i 7 minut do Opery. Sam „hotelik” zajmuje II piętro kamienicy i ma kilka ładnie, nowocześnie urządzonych pokoi (http://www.poet-hotel.com).

Na dzień dobry w mieście przekonujemy się, że pomysł, by wyciągnąć hrywny z bankomatu był średni – bankomaty jakoś się przed nami pochowały, za to co 50 metrów natrafiamy na kantory „obmien waljut” – oczywiście dolary, euro, funty i ruble, ale wcale nierzadko i złotówki! Potem obczajamy komunikację miejską. Po mieście jeżdżą busiki (bilety po 5 hrywien), zatrzymujące się praktycznie na machnięcie ręką, do których wchodzi się… tylnymi drzwiami, a wysiada przodem, płacąc kierowcy i mówiąc gdzie ma stanąć. Są także trolejbusy i tramwaje, z biletami po 3 hrywny i zasapaną panią konduktorką przepychającą się w tłoku i sprzedającą bilety. Po urodzinowej kolacji w ‘Daczy’ (http://www.dacha.com.ua/en) czas na pierwszy by night. Bulwar nadmorski przystrojony jest lampkami, ale większe wrażenie robi ulica Deribasowska: na drzewach wiszą świecące motyle, a co jakiś czas na środku deptaka stoi iluminowany ananas lub inny owoc. Można też spotkać „rozrywki” w nieco bardziej wschodnim / cyrkowym stylu: można wygrać kasę, strącając piłką butelki po wódce lub wisząc 5 minut na „trzepaku”. Niestety można też przejechać się na kucyku z ufarbowaną grzywą bądź na koniach pomalowanych w gwiazdki albo sfotografować się z ptakami o przycinanych ogonach – smutne.  Jakby komuś było jeszcze mało, to może się przejechać karocą, jak z bajki o Kopciuszku.

Stare centrum miasta nie jest duże, więc w słoneczny piątek robimy na spokojnie całą „trasę turystyczną” – idziemy odnowioną ulicą Puszkina, skręcamy do Filharmonii, której budynek przypomina nieco wenecki Pałac Dożów, potem koło Opery, 500-metrowym Bulwarem Nadmorskim, który zaczyna się Ratuszem Miejskim, a kończy Pałacem Woroncowa, przechodzimy słynnym tzw. Mostkiem Teściowej (wybudowanym ponoć na rozkaz generała, którego teściowa mieszkała po drugiej stronie wzgórza), żeby spojrzeć na wybudowany w stylu mauretańskim Pałac Beliny-Brzozowskiego.

Widać, że w Odessie dużo się remontuje – pod siatką były m.in. budynek pod pomnikiem księcia Richelieu (pierwszego burmistrza miasta), budynek przy Starej Giełdzie, a także Pałac Woroncowa i Kolumnada obok niego. Po jednej stronie Schodów Odesskich z pomocą Turcji utworzono park rekreacyjny, po drugiej ma powstać Park Grecki, widoczny na wizualizacjach (swoją drogą ciekawy paradoks polityczny). W remoncie była też katolicka katedra. W okolicy Pomnika Pomarańczy i Mostka można spotkać wiele osób szkicujących bądź malujących stare budynki. Faktycznie jest klimatycznie – zwłaszcza na ulicy Gogola. Piękne, secesyjne kamienice sąsiadują z kompletnie zaniedbanymi – jedną z tych drugich jest zresztą dom Gogola… Zahaczamy o Sobór Przemienienia Pańskiego, ale szybko nas stamtąd wygania intensywny zapach farby. Mijamy parokrotnie pomnik Katarzyny II i przechodzimy krytym handlowym „Pasażem” w budynku hotelu Pasaż. Docieramy też na… Bulwar Lecha Kaczyńskiego, na który to przemianowano połowę ulicy Polskiej.

Odessa – wieczór w Operze

Wykupiona z wyprzedzeniem wieczorna rozrywka w postaci wyjścia do Opery urosła mocno w naszych oczach dzięki wyjątkowo kiepskiej, deszczowej pogodzie. Miły sposób na spędzenie 2,5 godziny w pięknych, suchych wnętrzach ;-). Wzięliśmy sobie do serca dresscodową etykietę, opisaną na biletach (obuwie sportowe, t-shirt, szorty itd.- nie!) i przestrzeganą przez mieszkańców, jednak niektórzy turyści zupełnie się tym nie przejęli i nikt im wejścia nie zabronił. Opera „Eliksir Miłosny”, śpiewana po włosku, z ukraińskimi napisami, była wystawiona w nowoczesnej konwencji. Ten bohater na motorze – oj, ktoś się tu chyba zainspirował „Balladyną” Hanuszkiewicza. Pierwszy raz zafundowaliśmy sobie luksus oglądania spektaklu z najdroższej loży na pierwszym piętrze – kosztował nas… po 30 zł od osoby! Niewiele jednak brakowało, byśmy z niego nie skorzystali, bo loża nawet po trzecim dzwonku była zamknięta. Okazało się, że trzeba znaleźć panią bileterkę, która chodzi… z klamką w ręku i po okazaniu biletów otwiera nią drzwi!

Odessa nad morzem – plaża Lanżaron i Port

Jako że będąc nad morzem, nie wypada nie zajść na plażę, uskuteczniamy spacer Lidersiwskim Bulwarem (wzdłuż m.in. wesołego miasteczka) na placyk, skąd… odjeżdża busik 203 do centrum. Świetnie! Stamtąd można pójść prosto Aleją Chwały pod monumentalny pomnik Nieznanego Marynarza, bądź skręcić w stronę bulwaru zaczynającego się Delfinarium. Kawałek nowoczesnej promenady szybko przechodzi w nabrzeże z płyt betonowych poprzecinane betonowymi molo, gdzie można połowić ryby, zejść po drabince do wody, pograć w szachy na stołach z szachownicą, czy wypić tanie piwko (albo i coś konkretniejszego). Kawałek dalej zaczyna się szarawy piasek – tu już kontrast w pełnej okazałości – przeszklone Terrace Sea View, puste łoża z firankami na plaży, gdzie można np. zapalić fajkę, a bliżej wody mnóstwo ludzi na piasku – na ręcznikach, tekturze, czy przywleczonej metalowej ławce… Widać też wielu wędkarzy.

Spacerek po Porcie Odeskim zaliczamy dnia ostatniego, przed wylotem, więc nie mamy już czasu na godzinne rejsy, na które, jak w „Deja Vu”, głośno i namolnie przez megafony zaganiają towarzysze… tfu! – sprzedawcy biletów. Odnajdujemy wdzięczny pomnik żony marynarza z dzieckiem, patrzymy na wszechobecne portowe dźwigi, kontenery ‘Chiquita’, statek ‘Sewastopol’ oraz szpecące widok na Schody Potiomkinowskie tabliczki na latarniach reklamujące nocne kluby. Pod wielkim napisem Odessa, w którego literach chowają się dzieci, zaparkował właściciel starej, zardzewiałej ‘Wołgi’. W sklepiku z pamiątkami w terminalu portowym rządzą stateczki w butelkach oraz kiczowate magnesy z delfinkami i marynarzami w pasiastych podkoszulkach.

Odessa – jedzenie

Mocnym punktem pobytu w Odessie okazało się być jedzenie – bardzo smaczne, urozmaicone i niedrogie.  Kuchnia odeska jest mocno różnorodna, bo kształtowana przez różne kultury: ukraińską, rosyjską, żydowską, z wpływami orientalnymi, no i oczywiście owocami morza. Przez 4 dni mieliśmy wielką przyjemność degustować:

  • forszmak żydowski, czyli pastę na bazie śledzi, podawaną z ciemnym chlebem, bądź ziemniaczkami i ogórkiem kiszonym,
  • solone tiulki (coś na kształt szprotek) z marynowaną cebulą, młodymi ziemniaczkami oraz śledzia „pod szubą”,
  • faszerowaną kurzą szyjkę (wariacja na temat „gęsiego pipka”) i pasztet z kurzych wątróbek,
  • „kawior” z bakłażana z papryką i kawior prawdziwy z ciemnym chlebem,
  • barszcz czerwony z dodatkiem np. dymki czy słoniny i barszcz zielony, czyli pierwowzór z rośliny o nazwie barszcz (smakował trochę jak zupa koperkowa),
  • małe gołąbki warzywne w liściach kiszonej kapusty, ze śmietaną,
  • mule z czosnkiem i koperkiem (ach!) i mule w sosie śmietanowym,
  • faszerowane rapany (duże, morskie ślimaki) z grzybami i serem,
  • kotlety ze szczupaka, podawane z plackami z cukinii,
  • Boeuf Stroganow i kotlet Pożarskiego,
  • wareniki (mini-pierożki) z serem i ziołami na słono i obłędne wareniki z wiśniami (niesamowity smak soczystych wiśni prosto z drzewa!) ze śmietaną na słodko.

Popijaliśmy to: turecką herbatą, kawą, kwasem, lokalnym piwkiem, winem marki Szabo z odeskich winnic, a nawet wódką-chrzanówką i miodową na ostrej papryczce.

Tym razem przy wyborze knajp posiłkowaliśmy się głównie rekomendacjami Tripadvisora i był to dobry pomysł. Wszystkie miejsca (z wyjątkiem Daczy) były w zasięgu buta i każde było na piątkę:

  • Dacza – modna, urządzona w stylu podmiejskiej willi ze stolikami w ogrodzie, z ogródkiem warzywnym, serwująca świetne owoce morza (mieli też m.in. raki), domowy kwas i wareniki,
  • Kumanec – tradycyjnie ukraińska, z makatkami i obsługą w strojach ludowych,
  • Kompot – serwetki w kratki, kompoty w słojach, dużo deserów – można zjeść śniadanie przez cały dzień (ale obiad też!),
  • Mołodost – wystrój industrialny, jedzenie podawane na desce i „gazetce”, 2 piwa w słoiczkach: Moja Świetlana Młodość i Moja Ciemna Przeszłość ;-),
  • Tyotya Motya (czyli swojska Ciocia Mocia) – domowy obiadek, koronkowe serwetki i truskawka w doniczce,
  • Gogol Mogol Cafe – ta akurat wybrana spontanicznie: ładny ogródek na ulicy Gogola, świetny forszmak.

Sprawdził się też tani bar z kuchnią ukraińską na bazarze Privoz, który odwiedziliśmy śladem Makłowicza, serwujący m.in. zielony barszcz.

Przy okazji jedzenia koniecznie trzeba wspomnieć bazar Privoz, gdzie pół deszczowego dnia spędziliśmy, podziwiając ofertę ryb suszonych, solonych i świeżych, zwłaszcza drogie czarnomorskie turboty, przy których widzieliśmy godną ‘Basic Instict’ scenę rozbijania lodu szpikulcem przez blondynę ubraną na różowo… Ogromna hala mieści także część warzywną z obłędnie pachnącymi ziołami (jaka piękna czerwona bazylia i kolendra!) i mnóstwem gatunków pomidorów oraz ziemniaków (np. wielkości czereśni). Najwięcej czasu spędziliśmy jednak przy przetworach i kiszonkach – odkryciem, które pojechało z nami do domu (w towarzystwie faszerowanych bakłażanów) były kiszone pomidory, faszerowane koprem, czosnkiem i ostrą papryczką. Mniam ;-). Obok części spożywczej jest też tekstylna, motoryzacyjna itd. Privoz to fascynujący mikroświat i zdecydowanie jedna z najbarwniejszych atrakcji Odessy!

Mimo, że pogodę mieliśmy w kratkę, pobyt w Odessie wspominamy wyłącznie ciepło ;-). Duża w tym zasługa bardzo życzliwych ludzi, którzy chętnie pomogą znaleźć odpowiednią marszrutkę i wysiąść gdzie trzeba, w knajpie przyniosą gratis pastę z grzybów, a na bazarze będą cierpliwie częstować dziesięcioma rodzajami kiszonek… Odesso, żegnaj – warto było się z Tobą spotkać!

NAPISZ DO NAS

Jeśli masz pytania dotyczące podróży to z przyjemnością na nie odpowiemy