TALLIN NA WEEKEND 2015

BIAŁE NOCE, ŚREDNIOWIECZNY KLIMAT I CYDR

Pomiędzy podróżami dalekimi…

Jako że ciągle wspominamy z rozrzewnieniem wyjazd do Petersburga na białe noce 2 lata temu w połowie czerwca, gdzie Gosia zażyczyła sobie spędzić urodziny, postanowiliśmy tym razem sprawdzić, czy w Tallinie, trochę bardziej na południe, są one równie urocze. Tym razem pretekstem był bilet LOT-owski kupiony w Szalonej Środzie za 249 zł.

Jak odczucia? Ano takie, że Tallin jest miastem zdecydowanie niedocenianym…

Już pierwsze wrażenie – gdy się dochodzi do bramy Viru i pomiędzy basztami widać wąską, krętą uliczkę i wysoką wieżę ratusza w tle – po prostu ścina z nóg. A potem jest już tylko lepiej… Chyba jeszcze w żadnym mieście nie czuliśmy tak bardzo średniowiecznego klimatu. Również umiejętnie podkręcanego wystrojem knajp czy strojem obsługi. No bo gdzie indziej od „karczmarki” można za 3 „pieniążki” dostać zupę z łosia i wypić ją z glinianej miski, zagryźć ogórkiem wyjętym własnoręcznie z beczki i zapić piwem z dzbana, siedząc przy świecach na drewnianej ławie pokrytej futrem? I nie, nie jest to kiczowate – idealnie się wpisuje w klimat miasta, w którym zachowało się ponad 60% murów obronnych z basztami!

Rezerwujemy na 3 dni 2-pokojowy apartament  w cenie 60 euro za noc – do rynku mamy 3 minuty spaceru. Za kolejne 30 euro robimy obfite zakupy śniadaniowe  dla 4 osób. Pierwszy wieczór kończymy o 3 w nocy… Kolejny dzień przeznaczamy na zwiedzanie Starówki.

Sama Starówka nie jest wielka i można ją obejść w jeden dzień, chociaż jak się chce nasycić oczy szczegółami czy wejść do jakiegoś muzeum to przydałyby się ze 2. Dzieli się na Górne Miasto na wzgórzu Toompea, gdzie mieszkali feudałowie, rycerze i duchowni oraz na Dolne Miasto, dawniej zamieszkane przez mieszczan, kupców i rzemieślników, na które jest piękny widok z tarasu na wzgórzu oraz z wieży kościoła św. Olafa. Wygląd kamieniczek przypomina miasta hanzeatyckie – i to logiczne, bo przez wiele lata ziemie estońskie były pod panowaniem zakonu inflanckiego, a w Tallinie prym wiedli niemieccy kupcy. Na parterze domów była kuchnia, salon i kantor, na pierwszym piętrze sypialnie, a na wyższych – magazyny towarów, które wciągano na górę za pomocą charakterystycznych belek z liną i hakiem. Do dzisiaj w mieście czuć ducha luteranizmu – prostota, estetyka, ład, czystość. Spadek po Rosji, która rządziła się tu od 18-ego wieku, jest znacznie bardziej powierzchowny  –  dwie cerkwie i duuuużo rosyjskich turystów.

Historia historią, ale Tallin to także miasto jak najbardziej współczesne – dobra komunikacja, designerska dzielnica – kwartał Rottermana, przemili ludzie znający języki obce, stylowe restauracje z pięknie podanymi daniami (stek z łosia, z karmelizowanymi burakami i puree z selera itp.), dużo barów czy miejsc z kuchnią międzynarodową, jest też gdzie zapalić fajkę wodną (a lubimy!). Niestety ceny też są raczej europejskie – danie obiadowe kosztuje ok. 15 euro, piwo czy cydr – 4-5 euro. Jeśli chodzi o browar to szczerze polecamy Korsaar na ulicy Dunke – duży bar piwny w stylu marynarskim, który warzy swoje własne piwo – 7 rodzajów. My mieliśmy dodatkowo wielki fart, bo pierwszego wieczoru biesiadnicy kilka ław dalej zaczęli śpiewać na kilka głosów – okazało się, że właśnie jest tu w trasie chór gruziński Iberi Choir!

Dodatkowym bonusem wizyty w czerwcu i lipcu są też białe noce – może nie tak spektakularne jak w Petersburgu, bo zabudowa miasta dużo ciaśniejsza, ale to miło kiedy jest widno o 23:30, a i później niebo robi się co najwyżej ciemnoniebieskie. Nieoczekiwanie trafiliśmy też na falę upałów – nie oczekiwaliśmy raczej 30 stopni na tej szerokości geograficznej…

Kolejnym plusem Tallina jest możliwość 1-dniowego wypadu do Helsinek. Bilet na prom Tallink kosztował 28 euro w dwie strony – rejs trwa 2 godziny. W Helsinkach dla odmiany za dużo do zwiedzania nie ma, ale samo miasto jest dosyć przyjazne i robi wrażenie wyluzowanego – zwłaszcza parki, w których w weekendy roi się od grup piknikujących obowiązkowo z piwem lub winem, nieprzejętych zupełnie tym, że rząd prowadzi walkę z alkoholizmem…  Ale pikniki są bardzo kulturalne – do wina obowiązują kieliszki! 😉 Tak weekendy spędzają ci Finowie, którzy nie wybrali się do Tallina 😉 Sobota w Helsinkach to też ciekawy dzień na obserwowanie scen obyczajowo-religijnych – luteranie biorą śluby, prawosławni chrzczą dzieci. Na nabrzeżu, przy straganach z rybami można poczuć się jak na planie „Ptaków” Hitchcocka z mewami w roli głównej. Poszukiwacze nowych doznań kulinarnych mogą też w Helsinkach popróbować dań z mięsem z renifera (nawet pizzy).

Podsumowując: Tallin zdecydowanie wart jest grzechu, a niecałe 3 doby na miejscu pozostawiają niedosyt. Na szczęście nie jest daleko 😉

 

Co polecamy:

  • wejście na wieżę kościoła św. Olafa – 2 euro i 60 m w górę po stromych schodach  – naprawdę warto
  • spacer wzdłuż imponujących murów dookoła Starego Miasta
  • średniowieczną karczmę Draaakon w budynku ratusza, z zupą z łosia
  • restaurację Rataskaevu 16, nr 1 (chyba słusznie) wg Tripadvisora, z przeuroczą kelnerką Elariin, którą najchętniej zabralibyśmy ze sobą 😉 Warto polować na stolik!
  • miodowe piwo w knajpie Korsaar (inne rodzaje zresztą też…)
  • jako ciekawostkę – piwo czosnkowe (!) w Garlic Restaurant Balthaasar. Warta polecenia też zupa czosnkowo-karczochowa
  • pyszny, ciemny chleb – podobny do litewskiego, ale bardziej miękki
  • białonocne wieczory na Starówce
  • wieczorny widok na Dolne Miasto z tarasu na wzgórzu

Szczegóły praktyczne:

Lot z Warszawy do Tallina trwa ok. półtorej godziny, lotnisko jest małe i bardzo przytulne. Spod samego lotniska odjeżdża autobus nr 2 do centrum (za 1,6 euro), jedzie ok. 15 min pod dom towarowy Viru, 5 minut od wejścia na Starówkę. Przystań promowa jest ok. 25 min pieszo od Rynku. Należy być najpóźniej 30 min przed odpłynięciem promu. W Helsinkach linia Tallink cumuje nieco dalej od centrum, warto podjechać tramwajem nr 9 pod dworzec kolejowy (bilet 3 euro u motorniczego).

NAPISZ DO NAS

Jeśli masz pytania dotyczące podróży to z przyjemnością na nie odpowiemy