WYSPY ZIELONEGO PRZYLĄDKA 2022

MORNA, GROG, NO STRESS

Tym razem będzie o tym, jak dzięki Covidowi (po dwóch latach potrzebowaliśmy prawdziwych wczasów), kontrolerom lotów i polskiemu premierowi, który postanowił, że Okęcie będzie pracowało krócej niż Żabka (najbezpieczniejszą opcją wydawał się więc wyjazd z biurem podróży), spędziliśmy 14 pełnych dni na wyspach Cabo Verde, zwanych „ostatnim rajem na Atlantyku” lub „zaginionymi ogrodami Atlantydy”. Głównym hasłem archipelagu jest „no stress”, czyli dokładnie to, czego pragnęliśmy.

Sal

Przez pierwsze 3 dni aklimatyzowaliśmy się w wersji all-inclusive na Sal, najbardziej turystycznej spośród 10 dużych wysp (i 8 malutkich) tworzących archipelag. Hasło reklamowe Sal mówi o „350 słonecznych dni w roku” i zgodnie z nim na pierwszy rzut oka mamy tu raj: 2-kilometrowa, szeroka plaża z białym piaskiem; upał łagodzony silnymi podmuchami wiatru; urocze miasteczko Santa Maria z licznymi restauracjami serwującymi owoce morza i plażowy bar Olá Brasil z muzyka na żywo i caipirinhą w wersji tradycyjnej, mango, kiwi lub truskawka.

Z drugiej strony przemysłowa turystyka z ponad tysiącem obiektów hotelowych, z których większość zbudowana jest tuż przy plaży, zmienia nie tylko krajobraz, ale przede wszystkim ma olbrzymi wpływ na środowisko. Na Sal nie ma bowiem źródeł świeżej wody, jest ona odsalana, a sól trafia z powrotem do oceanu, czego skutki nie trudno sobie wyobrazić. Na wyspie poza turystyką (dawniej dochody przynosiły handel niewolnikami i solą oraz rybołówstwo) nie ma praktycznie innych źródeł zarobkowania, więc 2-letni lockdown mocno dał się mieszkańcom we znaki. Dziś więcej Kaboweryjczyków żyje na emigracji niż we własnym państwie, które zresztą niekoniecznie dba o sprawiedliwe warunki zatrudnienia dla swoich obywateli, a koszty życia są nie tu niskie, ponieważ większość produktów w sklepach jest importowanych z Portugalii.

Plaża i Santa Maria to największe atrakcje na Sal. Udajemy się na wycieczkę, aby odkryć nieliczne ciekawostki wyspy:

  • Palmeira – portowe miasteczko z nieśpiesznym rytmem,
  • Espargos – stolica wyspy z charakterystycznym zestawieniem budynków użyteczności publicznej na głównym placu, czyli przedszkola, kościoła i więzienia,
  • Burracona – fotogeniczna zatoczka ze zjawiskiem „magicznego oka” (Blue Eye Cave), tworzonego przez promienie słoneczne wpadające do jaskini i malujące o odpowiedniej porze dnia lazurowy krąg na wodzie,
  • Terra Boa – zjawisko fatamorgany, na płaskim terenie wyraźnie widoczne optyczne złudzenie sugerujące, że znajdują się tam zbiorniki wodne,
  • Shark Bay – zatoczka, w której można pobrodzić w wodzie w towarzystwie rekinich dzieci, a u ujścia obserwować płetwy ich rodziców, rekinów cytrynowych (zwanych także żarłaczami żółtymi), odprowadzających dzieci do rybiego przedszkola; utwór Baby Shark nie do uniknięcia w tym rejonie 😊,
  • Pedra de Lume – saliny, gdzie przez odparowywanie wody morskiej pozyskuje się sól; znajduje się tam zbiornik, w którym można popływać, a w zasadzie pounosić się na wodzie, bo stopień zasolenia jest ponoć większy niż w Morzu Martwym.

São Vicente

Po trzech dniach laby na Sal najwyższy czas było zbudzić w sobie ducha odkrywcy i udać się na podbój kolejnej wyspy – São Vicente – w towarzystwie pozostałych 6 śmiałków, którzy postanowili opuścić plażowe kurorty. Przelot zajmuje około 45 minut, więc od razu jesteśmy gotowi na piesze zwiedzanie Mindelo, „kosmopolitycznej, dynamicznie rozwijającej się kulturowej stolicy archipelagu Wysp Zielonego Przylądka” (cytat z programu wycieczki). W porównaniu z Santa Maria (ledwie kilka przecznic) Mindelo to rzeczywiście spore miasto, gdzie miłośnicy architektury kolonialnej znajdą coś dla siebie. Oglądamy:

  • Mercado Municipal – urokliwy, acz dość pusty targ owocowo-warzywny z turystycznymi sklepikami na piętrze,
  • bazar Praça Estrela z licznym badziewiem i nielicznym rękodziełem (afrykańską biżuterią czy zestawami do gry ouril), ozdobiony niebiesko-białymi scenkami rodzajowymi ułożonymi z kafli, przywodzącymi na myśl Porto czy Lizbonę,
  • dom, w którym urodziła się Cesária Évora – Bosonoga Diva, i na zamianę którego w muzeum rząd kabowerdyjski nie może od paru lat znaleźć środków,
  • Centro Cultural do Mindelo, gdzie trafiamy na Festival Internacional de Fotografia de Avintes (29.04-29.05.20022) z ciekawymi zdjęciami,
  • Mercado de Peixe – targ rybny (tu wpadamy przy każdej okazji, bo trudno przestać podziwiać lokalne okazy fauny oceanicznej w ich drodze na talerze),
  • Palácio do Povo z prywatną wystawą poświęconą Casarii Evorze, m.in. z jej strojami z rozmaitych koncertów,
  • lokalną plażę miejską Laginha z widokiem na Santo Antão oraz wysepkę Ilheu dos Passaros (Ptasia Wyspa) z latarnią morską, a z drugiej strony na Monte Cara, górę przypominającą sylwetkę leżącego człowieka,
  • polecaną przez Lonely Planet restaurację Casa Cafe Mindelo z oszałamiającym risotto z owocami morza (z homarem włącznie).

Podczas trzech dni na São Vicente eksplorujemy także interior wyspy. Zaczynamy od najwyższego szczytu – Monte Verde (750 m n.p.m.), z którego w dzień bez bruma seca (zjawisko atmosferyczne wywołane wiatrem harmattan, który wieje znad Sahary i przynosi ze sobą gorące masy powietrza oraz pustynny pył i piasek) rozciąga się ponoć spektakularna panorama – Santo Antão, Santa Luzia i Sao Nicolau, a także widok na całe miasto Mindelo i gigantyczną wulkaniczną kalderę tworzącą zatokę Baia Grande, ale my widzimy to wszystko za piaskową, brunatną poświatą przybyłą znad Sahary. Przejeżdżamy przez najbardziej zieloną dolinę wyspy, mijamy palmy daktylowe, plantacje tropikalnych owoców i wiatraki pompujące odsalaną wodę do nawadniania upraw. Zatrzymujemy się na kąpiel w Baia das Gatas i na obiad w rybackiej wiosce Calhau. W poszukiwaniu kawy krążymy też po wiosce Salamansa, ale tu o turystach przez 2 lata pandemii chyba zapomniano, bo wszystkie bary na głucho zamknięte i specjalnie dla nas otwierają przybytek na plaży z opcją Cola lub piwo.

Bardzo udanym pomysłem był również trekking do latarni morskiej wąską ścieżką wzdłuż skalistego wybrzeża. Wysiłek nagradza nam grota poniżej latarni, w której możemy się przyjemnie schłodzić po bieganiu po skałach w samo południe. W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy kameralnej plaży odciętej od reszty wybrzeża skałami i w kanionie z niezwykłymi formacjami wyrzeźbionymi w miękkimi kamieniu przez wiatr – to bonus od naszego przewodnika.

Santo Antão

Najciekawsze jednak dopiero przed nami. Wyspa Santo Antão, do której docieramy po godzinie promem, okazuje się strzałem w 10. Spędzamy tu 4 dni i w końcu możemy zgodnie powiedzieć, że nazwa Wyspy Zielonego Przylądka wcale nie jest taka myląca, jak nam się dotychczas wydawało – faktycznie bywa tu zielono. W rzeczywistości nazwa pochodzi nie od krajobrazu wysp, a od afrykańskiego Zielonego Przylądka, na zachód od którego Portugalczycy trafili na nieodkryty wcześniej archipelag. Nie wykazali się kreatywnością nie tylko wymyślając jego nazwę, ale także nazywając większość wysp imionami Świętych, zgodnie z kalendarzem katolickim i dniem dotarcia do nich.

Santo Antão (a przynajmniej jej połowa) daje nam oddech od wcześniejszych wulkanicznych, marsjańskich pejzaży, w zamian proponując zapierające dech widoki górskie i zielone doliny z tarasowymi uprawami. Cytując nasz program: „część południowa wyspy ma suchy klimat, podczas gdy północny wschód, oddzielony wysoką kordylierą zatrzymującą chmury, ma obfite opady i jest pełny tropikalnej roślinności i upraw egzotycznych owoców oraz warzyw. To rolnicze zagłębie wysp Barlavento (czyli Wysp Zawietrznych – północnych: Santo Antão, São Vicente, Santa Luzia, São Nicolau, Sal i Boa Vista; z kolei główne Wyspy Podwietrzne to Maio, Santiago, Fogo i Brava) i naprawdę zielone Cabo Verde.” Obfite opady były tu ostatnio w 2016 roku, ale nawet te sporadyczne pozwalają cieszyć się zielenią.

Zanim doświadczymy tej zielonej odmiany, z Porto Novo przez dolinę Ribeira das Patas, będącą pustynno-brunatnym, kamienistym zapadliskiem wulkanicznym, udajemy się do położonej w środku absolutnie niczego osady, słynącej z wyrobu kozich serów, gdzie zaglądamy do kuchni i skromnego obejścia. Następnie w przeciwnym kierunku docieramy do miejscowości Cha de Morte i po obiedzie dalej, na tonącą w chmurach przełęcz Alto Mira. Tu wpadamy z wizytą do lokalnej szkoły, liczącej 2 klasy i podziwiamy lingwistyczne talenty uczniów, na co dzień porozumiewających się po kreolsku, a uczących się portugalskiego, francuskiego i angielskiego. W Alto Mira czas jakby się zatrzymał, o świcie drą się koguty, kozy dopominają się o śniadanie, a największą weekendową atrakcją jest mecz rozgrywany przez lokalnych nastolatków.

Przed nami zielona część wyspy. Górską drogą “Estrada de Corda” wpisaną na listę UNESCO World Heritage, zamykając oczy z powodu obustronnych urwisk sięgających kilkuset metrów, docieramy do Coculi, miejscowości leżącej w najszerszym wąwozie na wyspie, otoczonej polami bananów i plantacjami trzciny cukrowej. Tu na ekologicznej farmie próbujemy catchupy w wersji wege, narodowej potrawy Cabo Verde, przyrządzanej na bazie kukurydzy, grochu, warzyw i mięsa lub ryby.

Kolejne 2 noce na Santo Antão spędzamy w Ponta do Sol, drugiej największej po Porto Novo miejscowości na wyspie i najbardziej wysuniętego na północ miejsca archipelagu Wysp Zielonego Przylądka. Kręcimy się po cichych uliczkach, fotografujemy zamknięte lotnisko z nieco podniszczałym pasem startowym, odwiedzamy jeden z dwóch powstałych w miasteczku sklepów z suwenirami, podziwiamy zachód słońca i przysłuchujemy się kabowerdyjskiej muzyce. Ciekawe jest to, że koncert zaczyna dwóch muzyków, a przy siódmym utworze jest już ich 7, bo z każdą kolejną piosenką, przyłącza się do grających nowy przypadkowych przechodzień.

Kameralność naszej 8-osobowej grupy, momentami okazuje się wyzwaniem. Minimalna liczba osób do zorganizowania wycieczek fakultatywnych wynosi 6, a więc w zasadzie zakłada jednomyślność grupy. Tym bardziej, że alternatywne usługi turystyczne, popandemicznie, nie są bardzo szeroko dostępne poza Sal. Lokalni współpracownicy Itaki idą jednak pierwszemu „turnusowi” pocovidowemu na rękę, dzięki czemu możemy w pomniejszonym składzie zobaczyć highlight wyjazdu – FONTAINHAS, kolorową wioskę zawieszoną na zboczu góry, na skraju głębokiego klifu o głębokości setek metrów. Według National Geographic zalicza się ona do miejsc z najpiękniejszym widokiem na świecie. Widoków rzeczywiście zazdrościmy mieszkańcom, ale już codziennych godzinnych spacerów do Ponta de Sol i z powrotem nieco mniej. Odwiedzamy także francuską agroturystykę Casa D’Igreja, gdzie próbujemy wariacji na temat catchupy i konstatujemy, że jedzenie z dnia na dzień jest coraz doskonalsze.

W drodze powrotnej do Porto Novo, zahaczamy o malowniczą dolinę – Ribeira da Torre, zawdzięczającej swą nazwę spektakularnym formacjom skalnym w kształcie wież. Nie mamy jednak czasu na dalszy spacer i widzimy tylko jedną wieżę, wizytówkę Santo Antão.

Kolejnymi atrakcjami, które mamy okazję odwiedzić na wyspie są: nadmorska miejscowość Sinagoga z pozostałościami synagogi i naturalnymi basenami wykutymi w bazalcie przez fale oceanu oraz Vila das Pombas, otwierająca dolinę Paul, najbardziej zielone miejsce na całym archipelagu. Uprawia się tu trzcinę cukrową, banany, papaję, mango, drzewa chlebowe oraz słodkie ziemniaki i inne warzywa. Spacer po wąwozie Ribeira do Paul pozwala nam zrozumieć znaczenie słowa „morabeza”, czyli typowej dla Kabowerdyjczyków naturalnej gościnności. To rodzinne okolice naszego przewodnika, Nelsona, więc jesteśmy zapraszani do każdego domu po drodze i częstowani szklaneczką grogu lub melasowego ponczu, a u brata Nelsona, który odpowiednią liczbą szklanek nie dysponuje, 2 kubki zostają szybko zdenzynfekowane alkoholem i po problemie.

Lokalna gastronomia nie przestaje nas zaskakiwać, tym razem opcją wege w wydaniu eko – warzywa prosto z krzaka smakują obłędnie, a przyprawione miejscową solą z ziołami nie mają sobie równych. Ponieważ nasz pobyt na Santo Antão zbliża się ku końcowi, pozostaje nam jeszcze wizyta w destylarni połączona z… oczywiście … degustacją grogu oraz transport do Porta Novo i pożegnalna kolacja z … a jakże … grogiem i zespołem Cordas do Sol. Tu po raz kolejny wsłuchujemy się w mornę, gatunek muzyki charakterystyczny dla Cabo Verde. Artyści śpiewają przede wszystkim o miłości do ojczyzny i morza oraz o tęsknocie związanej z wyjazdami za granicę i powrotami, po latach emigracji nigdzie nie czują się już u siebie.

Epilog

Powrót na Sal oznacza powrót do formuły all-inclusive, łapanie słońca, relaks w oceanie i na basenie, kolejne zachody słońca, a przy okazji wypad na plażę, zwaną Cmentarzyskiem Muszel i na kite spot w celu podziwiania skomplikowanych trików lokalnych ekspertów, możliwych dzięki regularnym ćwiczeniom mięśni na plażowych siłowniach pod chmurką.

Chyba pierwszy raz, po dwóch tygodniach, mamy wrażenie, że odpoczęliśmy na 100% i zobaczyliśmy niemal wszystko, co Wyspy Zielonego Przylądka mają do zaoferowania. W pamięci pozostaną nam przede wszystkim niezwykłe górskie widoki Alto Mira, skaliste szlaki wzdłuż wybrzeża, tarasowe zielone pola i nowo odkryte smaki: ceviche z solandry (wahoo), pąkle (rock barnacles), sos malagueta na bazie ostrych papryczek oraz deser Romeo i Julia, będący połączeniem marmolady z papai (doce de papaya) i koziego sera (queijo de cabra), no i przynajmniej przez krótki czas uczucie „no stress”.

NAPISZ DO NAS

Jeśli masz pytania dotyczące podróży to z przyjemnością na nie odpowiemy