GWATEMALA & BELIZE 2014

MAJOWIE I LA ISLA BONITA

13.02 czwartek, Berlin – Barcelona

Berlin – przerwa w locie 5 godz. poświęcona na falafel. Co prawda sprawdzony Turek był zamknięty, ale obok znalazł sie inny gotowy przygotować nam falafel o 10 rano za 4 euro. Szybki przerzut do miasta dzięki sprawdzonym podczas styczniowego wypadu do Berlina  ‘eine kleine grupen karte’ za 16,40 euro i podkładzik pod kolejny lot gotowy. W Barcelonie mina z taxi. Okazało się poniewczasie, że istnieje opłata minimalna z lotniska (20 euro plus opłata za walizkę 1 euro) – w sumie 24 euro za podwiezienie do hotelu przy lotnisku i jeszcze jatka z kierowcą, bo obie strony czuły sie pokrzywdzone. Sprawa wyjaśniona, kierowca przeproszony, koszty poniesione kolektywnie. Hotel ok, recepcja poinformowała nas, żeby uważać pod prysznicem, bo tam gdzie zimna woda, jest ciepła i na odwrót – miło z ich strony :-). Autobus za 2,15 euro do Plaza Espanya i stamtąd metro do Plaza Catalunya (10 przejazdów za 10,20 euro, 1 przejazd jest na 75 minut wszystkimi zrzeszonymi środkami transportu). Krótki spacer po Rambli, targ Mercado de la Boqueria i odwrót w stronę Carrer Mallorca 230, pod którym mieści się popularna wśród Barcelończyków Cerveceria Catalana z pysznymi tapas (65 euro za tapas dla czterech osób, piwo, sangrię i herbatę). Kolejny przystanek na jamon iberico i 2 paelle, w tym jedną czarną, zakrapiane kolejną sangrią (tu także 65 euro). Powrót autobusem do hotelu z przygodami, bo trudno było znaleźć właściwą drogę, ale poszło.

14.02 piątek, lot do Guatemala City

Rano taxi na lotnisko (20 euro). Długa droga do Guatemala Ciudad (czyli Guate, mają tu zwyczaj skracania wszystkich nazw miast: Panajachel to Pana, Chichicastenango to Chichi…). Jedzenie w Iberii ok, loty punktualne. Na lotnisku w Panamie, poza panamami i sklepem National Geographic, także sklep Harley Davidson – koszulki do nabycia w drodze powrotnej (nie udało się, samolot się opóźnił, jeszcze jeden dowód na to, że co masz zrobić dziś, nie odkładaj do jutra…).

W Guate na lotnisku słaby kurs waluty – 685Q za 100$. Przed lotniskiem brak Pick upu, ale jakiś gość zadzwonił do naszego hotelu i zawołał kierowcę. Zażądał zapłaty, dostał 20Q, a nasz Pick up, czyli 3-drzwiowy leciwy samochód odstawił nas 500 m dalej do przyjemnego hotelu Casa Blanca, ukrytego jednak za zamkniętą bramą i potężnym murem. Cena 49$ za dwójkę ze śniadaniem.

15.02 sobota, Guate – Panajachel

Pierwsze gwatemalskie śniadanie (bardzo dobre) – jajecznica, pasta z fasoli, tortille, smażone banany, papaja, świeży sok z pomarańczy – daje nam przedsmak tego, co nas będzie czekać przez kolejne 2 tygodnie.

O 11 mamy zamówiony przez hotel shuttle bus do Panajachel (Atitrans za 22$ od osoby), ale wcześniej robimy wypad taxi do Guate, aby kupić bilety do Flores i Belize. Cena w 1 stronę do Zony 1 to 65Q. Super pan transfer wydzwoniony przez hotel opowiedział nam o najciekawszych miejscach po drodze – zoo Aurora, muzeum narodowe i numizmatyczne oraz wytłumaczył gdzie jest która zona, zawiózł do biura Fuente del Norte, a następnie Linea Dorada, pomógł zakupić bilety do Flores (190Q od osoby, była jeszcze opcja piętrowca z kanapką na śniadanie za 240Q) i stamtąd do Belize City (160Q odo osoby za 25 osobowy minivan) i nie pozwolił nas przekręcić na 10$, czym zasłużył sobie na napiwek (w sumie dostał 200Q). Poprawił nam też humor, mówiąc, że znaleźliśmy super cenę za bus do Pana, bo taxi spod lotniska kosztuje to 150$. Z okna taksówki Guate nie wyglądało nawet tak strasznie jak je malują, szkoda, że czasu brak…

W sklepie ulokowanym na czymś, co wyglądało na zamknięte osiedle (całość za zamykaną bramą z uzbrojonym strażnikiem, niedaleko  znajdował się także nasz hotel) zostawiliśmy 27Q za 2 duże wody i dwie 600ml Cole. Szybki rzut oka na Antigua, przejechaną wzdłuż i wszerz po drodze do biura podróży (bardzo wolno, bo korki i dzień targowy),  zmiana vanów (Antigua to turystyczny „hub”), a następnie przystanek w drodze do Pana i 10Q wydane na super ciacho – pina i papaya pie. Hotel w Pana znaleźliśmy od ręki, Utz Rajil, 200Q za dwójkę, był więc czas na spacer na zachód słońca nad jeziorem i wypicie Michelady za 15Q (piwo z sokiem z limonki, solą, lodem, sosem worcester, chili i chyba jeszcze jakąś zaprawą pomidorową). Od razu też spotykamy parę Polaków ok. 60-tki, która podróżuje po Ameryce Centralnej od 3 miesięcy. Kolacja 30Q menu del dia (super ryba z grilla! – do tego fasola, tortille, ryż, guacamole i mała zupa jarzynowa), ale picie dubluje rachunek (piwo Gallo…).

Duża różnica temperatur – w dzień upał, ale po zachodzie słońca bardzo się ochładza, trzeba wyciągnąć bluzy i długie spodnie.

16.02 niedziela, Chichicastenango

Targ w Chichi – wycieczka, której nie można było nie odbyć, 80Q od osoby, wyjazd o 8 spod hotelu, powrót o 2, pod hotelem o 3. Agencje turystyczne sprzedające takie wycieczki na Calle Santander są co 50m. Kolory, zapachy, Majowie w tradycyjnych strojach, szamani odprawiający obrzędy na schodach przed kościołem Santo Tomas (zapach kadzidła), ale także mający swoje kamienie do składania ofiar w samym kościele. Tłum kupujących i sprzedających (wszyscy niżsi od nas o głowę), który porywa jak fala. Piękne hafty, torby, paski, wyszywane tradycyjne bluzki – huipile. Ceny wyjściowe – torba skórzano–materiałowa: 375Q, po negocjacjach 270Q, portfeliki koło 30–40Q. Niezły lunch w Pop Wuj Restaurant, pierwszy kurczak popian. Menu 55Q od osoby plus picie, sok ok. 15Q.
Obejrzeliśmy też graffiti z Popol vuj (biblii Majów) na ścianie ratusza. 20Q poszło do indiańskiego przewodnika w kościele, który wyjaśnił nam za co łaska lokalne obrzędy. Po angielsku wykuł na pamięć wszystko bez ostatniego odcinka, dlatego pod ołtarzem o odkryciu Popol vuj i przetłumaczeniu jej przez Dominikanów usłyszeliśmy już po hiszpańsku :-).

Wybieramy się też na cmentarz polecany bardzo przez TripAdvisor. Jest niesamowity! Nagrobki są bajecznie kolorowe a do tego jeszcze Majowie, którzy odprawiają swoje obrzędy, oczywiście z nieodłącznym dymem i ogniskiem. Zachowujemy dystans, ale i tak w pewnym momencie coś metalowego wybucha i ląduje pół metra od nas…
5 godzin szybko nam minęło, za szybko. Po powrocie musieliśmy zmienić hotel, bo jest awaria prądu, a jak nie ma prądu to nie ma też wody. Nie skorzystaliśmy z nowej ceny 150Q. Ze względu na dużą bazę noclegową poszło sprawnie, a ponieważ nasz nowy hotel Jere z polecaną agencją turystyczną Kukulkan był dużo tańszy (125Q za dwójkę), poszliśmy na wypasioną kolację na brzegu jeziora (300Q/2os za krewetki, smażone banany, zupę fasolową, burritos z chorizo, 2 soki pomarańczowe, herbatkę rumiankową i pina coladę). W restauracji obok trwa impreza z okazji wyświęcenia na księdza…
Pierwszy (i jedyny) przejaw agresji napotkaliśmy w drodze powrotnej z nabrzeża do hotelu, lekko podpity miejscowy podszedł do nas krzycząc parę razy ‘rames mierda’. Zrobiło się przez chwilę nieprzyjemnie. Taka przypominajka, że nie należy tracić czujności. Pijanych w trupa, śpiących na ulicach Majów widzi się w każdym mieście, ale nie na każdym rogu. Jutro mamy w planie dostanie się łódką do paru indiańskich wiosek ulokowanych nad Atitlan po przeciwnej stronie w stosunku do naszej lokalizacji: San Pedro del Lago i Santiago Atitlan. Pojutrze o 16 powrót do Guate, bo o 21 mamy kupione bilety na nocny autokar do Flores na północy. Marty urodziny spędzimy w największym i najstarszym ośrodku kultury Majów – Tikal.

17.02 poniedziałek, Atitlan

Wszystko idzie zgodnie z planem jak dotąd. Śniadanko na wypasie za 25Q (pancakes), 35Q (americano – jajecznica, bekon i pancakes). Tylko bank, który miał być otwarty za 10 minut, pół godziny później nie funkcjonował, bo padła łączność. Na szczęście punktów wymiany jest sporo w sklepikach. Wybraliśmy opcję lancha publico, czyli łódkowy transport jeziorny dla tubylców i sprawnie przemieściliśmy się najpierw do San Pedro (25Q), gdzie powłóczyliśmy się po ulicach, ryneczku, kościele, wypiliśmy soki w jednym z pensjonatów dla zagranicznych uczniów, którzy przyjeżdżają tam uczyć się hiszpańskiego. Miasteczko jest bardzo miłe i kompaktowe, z folklorem, bliżej wody klimaty backpackerskie. Pełen relaks i bez pośpiechu, czuć wakacje. Potem kolejna łódka do Santiago Atitlan (20Q), tam mieliśmy już mniej czasu, bo ostatni rejs powrotny okazał się być dość wcześnie, o 4:30 (35Q). Jesteśmy jedynymi „turystami” na pokładzie. Nawet płacenie poszło nam ok, z pewną miną wręczaliśmy odliczoną kwotę wyczytaną w Internecie, co nie pozostawiało miejsca na dyskusje i próby naciągnięcia. W San Pedro i Santiago skasowano nas na początku, pewnie żeby turyści nie kręcili dymu przy wysiadaniu. W ogóle nie ma dużo prób naciągania, dba się o turystów, którzy zapewniają stałe źródło dochodu. Santiago jest małym tradycyjnym, „majowym” miasteczkiem, a główną atrakcją jest XVI-wieczny kościół, gdzie wzdłuż ścian stoją figurki świętych poubierane w szaty uszyte przez lokalne kobiety.

Kolacja na nabrzeżu w Pana, krewetki w czosnku okazały się krewetkami w kolendrze, a w hamburgerze praktycznie nie było mięsa, ale za to był cudownej urody sok w ananasie przyozdobiony owocami (150Q, czyli połowa wypasu z dnia poprzedniego).

Marta dokonała pierwszych zakupów (2 kolorowe paski). Przy tej ferii barw człowiek ma ochotę na wszystko,  ale co z tym później robić w Warszawie? Wszystkie te haftowane tkaniny, bluzki, spódnice, narzuty, patchworki, poduszki, portfeliki, sakieweczki, torebeczki w nasyconych, tęczowych kolorach wyglądają pięknie na straganach, jak są razem. Gosia kupuje klapki za 120Q (przy okazji jest niezłe przedstawienie, bo chłopaki ze sklepu nie mogą namierzyć drugiego od pary i przekopują w panice stos butów…).

Wieczorem drinki, ok. 20Q. Uwaga – unikać lokalnego drinka o nazwie sangria, cukier w czystej postaci, nie do wypicia. Margarita i michelada są ok. W hotelu czeka nas niespodzianka – nie ma wody… Pan właściciel chodzi po nocy i coś sprawdza – udaje mu się odpalić pompę. Na 16 mamy shuttle bus do Guate (22$), a stamtąd nocny do Flores. A jutro jeszcze wycieczka łódką do San Marcos, zaanektowanego przez turystów na ośrodek jogi i medytacji. Na kajaki za bardzo buja :–).

18.02 wtorek, Atitlan – Guate

W San Marcos, jeszcze jednej z majowych wiosek nad Atitlan (20Q w jedną stronę), spotkaliśmy Michała z Piekar Śląskich, który od 40 lat krąży po świecie, a przez ostatnie lata pali zioło w Gwatemali. Spragniony był kontaktu z polskim i dość długo opowiadał nam swoją historię, a życie ma kolorowe. Zastanawialiśmy się jak zarabia, ale jest na tyle wolnym ptakiem i ekscentryczną postacią, że może rzeczywiście proponują mu udział w filmach dokumentalnych o Gwatemali. Doprowadza nas na śniadanie w Paco Real u Szwajcara, około 50Q od osoby z sokiem. I to by było na tyle, koniec czasu trzeba wracać. W drodze powrotnej jest duża fala i łódka tak podskakuje, że boimy się o kręgosłupy. W Pana bierzemy jeszcze tuk-tuki (po 10Q) i podjeżdżamy w górę zobaczyć lokalną, tradycyjną część miasteczka.

Kościół zamknięty, na bazarze ruch (są też comedory). Bank tym razem otwarty, ale okazuje się, że na jeden paszport można wymienić tylko 200$! Przerzut do Guate bez problemu (oczywiście przez Antiguę, ale tym razem wszyscy tam wysiedli, a my pojechaliśmy dalej sami), dostarczono nas na dworzec Linea Dorada, tam 3 godziny czekaliśmy na autobus. Większość turystów odjechała wypasioną wersją o 21, my później o 21:30. Noc w autobusie, całkiem wygodnie.

19.02 środa, Flores – Tikal

Rano we Flores czekali już na turystów miejscowi pośrednicy, którzy zawieźli nas prosto do hotelu El Mirador del Lago (110Q od osoby), zostawiliśmy bagaże i w drogę do Tikal, wielkiego miasta Majów. Ruiny i piramidy w dżungli robią wrażenie. Super widok z Templo IV, jak w scenie z Gwiezdnych Wojen. Wjazd dla turystów 150Q, Cola na miejscu w podwójnej cenie. Miejsce bardzo dobrze utrzymane, łazienki, miejsca odpoczynku. 7 godzin (wyjechaliśmy o 6:30, o 8 byliśmy na miejscu, o 3 powrót, ok. 16:30 we Flores) wystarczy na szybkie obiegnięcie całości, bez zagłębiania się w szczegóły. Dodatkową atrakcję stanowią kolorowe dzięcioły, małpy, ostronosy (karmione przez turystów wbrew zakazom) i pawie. Oraz grupki „alternatywnych turystów”, poubieranych na biało, którzy przed świątynią Jaguara odprawiają jakieś modły na hipisowską nutę. Round trip shuttlem 100Q per person.

Flores  też piękne, kolorowe miasteczko z niskimi domkami na wyspie, którą można obejść w 15 minut i kościółkiem w centrum na wzgórzu. Urodzinowa kolacja 438Q, ale średnio smaczna, smażony kurczak – czysta żywa sól, ale dobry kurczak pepian i rybka, niezłe też ceviche, chociaż ryba dodana ze skórą. Na deser w prezencie fresa margerita :-).

20.02 czwartek, Flores – Ambergris Caye

Cały dzień to praktycznie pełna przygód droga przerzutowa do Belize na wyspę Ambergris Caye. Żeby tu dotrzeć, zmienialiśmy środki transportu 6 razy, a to wszystko dlatego, że wieśniacy pod granicą gwatemalsko-belizyjską zablokowali drogę w proteście (żądali nowego asfaltu) i nasz bezpośredni autobus Flores– Belize City (160Q od osoby) nie miał szans pojechać dalej. Pojawił się natomiast lokalny leśniczy, który zaproponował, że przeprowadzi nas przez las za wioskę z blokadą (10Q od pary), a stamtąd już możemy złapać taxi do granicy (50Q przez gapiostwo, bo ile się ma w ręku, taka jest cena, dlatego zawsze trzeba mieć drobne), przejść granicę (20Q od osoby, opłata oficjalna), złapać taxi do najbliższego miasteczka (miało być 6 dolarów belizyjskich lub 2 od osoby, było 14, bo był klasyczny przekręt na wydawaniu reszty, zamiast banknotów 5-dolarowych wydano nam 2-dolarowe), stamtąd autobus publico, czyli school bus z konduktorem Jamalem i mega muzą (9 B$ od osoby), taxi z dworca do portu  (5 US$) i łódka na wyspę (San Pedro Water Taxi 32,50 US$ Round trip cena stała, dzięki kuponom z granicy dostaliśmy spory rabat – wyszło na osobę Round trip 40 B$).

Wszystko świetnie, tylko dotarliśmy dość późno i okazało się, że w hotelach nie ma miejsc – high season. Po godzinie udało nam się znaleźć czwórkę na 1 noc (Mayan Princess 157 US$, bardzo dobra opcja dla 4 osób z kuchnią, balkonem z widokiem na morze i hamakiem) i 2 dwójki na drugą noc (Tio Pil’s Hotel 302 B$ za 2 pokoje). Krewetki na kolacje w restauracji Caramba!  wynagrodziły nam nieco trudy podróży z przygodami. Chociaż ceny kosmiczne, za 2 osoby 65 US$ za coconut shrimps, shrimp curry, lemoniadę, herbatę, fish chips i cantaloup daiquiri. Bardzo dobry był też kurczak w sosie jerk.

UWAGA: w Belize można płacić w dolarach (US$) lub dolarach belizyjskich (B$), kurs jest stały 1 US$=2 B$.

21.02 piątek Ambergris Caye

Dziś plaża i snorklowanie, a jutro przerzut do Hopkins i opracowanie alternatywnej trasy powrotu, żeby nie spotkać się już z protestującymi i nie latać z bagażami po lesie 🙂 (troszkę się zmachaliśmy).

Śniadanie w hotelu, chłopaki robią jajecznicę na wypasie (23 B$ za jajka, chleb, tortille, parówki, fasole, pomidory i cebule). Laba po śniadaniu na balkonie z hamakiem, o 11 check out i w hotelu obok czekamy na posprzątanie pokoi. Szybkie zakwaterowanie i o 2 wypływamy na snorkeling. Wycieczka załatwiona w hotelu Mayan Princess, ma potrwać do 4:30, pływanie w Hol Chan Cut i Shark Ray Alley, pick up z Fido’s Pier, w cenie napój i ciastko kokosowe i przede wszystkim przewodnik, który pływał z naszą 8-osobową grupą i pokazywał w wodzie różne ciekawostki: obracał płaszczki, pisał na nich swoje imię Eddie Loves, karmił mureny łapanymi w ręce rybkami ukrywanymi później w wielkiej muszli podniesionej z dna, karmił rekiny, które pojawiły się jak tylko łódka się zatrzymała. A cała ta frajda za 41,25 US$ z włączeniem opłaty za wjazd do rezerwatu 10$ i sprzęt do snorklowania. Zabawa warta polecenia, najfajniejszy snorkeling jak do tej pory!

Po powrocie spacer po mieście i kolacja w Waraguma za 138 B$ za 4 osoby, w tym świetne pupusy, czyli tortille nadziewane owocami morza za 10 i burrito z lobsterem, który się jeszcze uchował po zakończeniu sezonu w połowie lutego. Burrito było doskonałe, nadziewane ryżem z fasolą, a na wierzchu gotowana kapusta. Lobstera też całkiem słuszne kawałki. W porządku też lobster curry (chociaż Belizyjczycy nie do końca łapią co to właściwie curry) i shrimp fajitas, ze wskazaniem na to drugie danie. Całość dopełniły piwo Belikin i soki z ananasa, limonki i papaji. Na deser jeszcze lody frozen custard, waniliowe za 6 B$, podobno lokalna specjalność, bo do lodów dodawane są jaja. Jak większość miejsc, także lodziarnia obsługiwana jest przez expatów. Waraguma stanowiła wyjątek od reguły. Wieczorny relaks na tarasie. Uwaga! – kupny drink w torebce „Caribbean Cooler” to wyjątkowe świństwo – omijać szerokim łukiem!

22.02 sobota, San Pedro – Hopkins

Bardzo sprawny przerzut do Hopkins. Po obejrzeniu wschodu słońca nad morzem bierzemy water taxi o 6:30 (opłata już poniesiona, bo kupiliśmy Round trip, Open ticket ważny 30 dni), taxi na dworzec autobusowy w Belize City za 8 US$, school bus express przez Belmopan do Dangrigi (10 B$ od osoby, nawet się nam trafiły miejsca siedzące), taxi van do Hopkins (50 US$ za 4 osoby, dwójka jadąca z nami zapłaciła 80 B$). Około 12:30 byliśmy już w Hopkins pod hostelem Funky Dodo. Godzinna runda w poszukiwaniu hotelu, sukces niewielki, bo większość pełna, a gorąco strasznie. Cola i Reese w sklepie u Chińczyka. Wybór między czwórką nad brzegiem za 119 US$ (Coconut Row) a czwórką z shared bathroom za 40 US$ (Solutions Hostel), padło na drugą opcję. Później byczenie się na plaży pod palmą, kąpiel w morzu (woda dość mętna, ale ciepła i płytka). 1 burrito, 2 quesadille (5+12+12 B$) .

Prysznic w shared bathroom i na bębny Garifunów do opisanej w przewodnikach Lebehy, ale w Lebeha pustki, nic się nie dzieje. Jesteśmy jednak u Garifunów, muzykę słychać z co trzeciego domu. Ludzie grają w kuchniach, na gankach. Piją rum, jest w końcu sobota. Ktoś zaoferował nam pomoc ze znalezieniem drogi, z której nie skorzystaliśmy i zaczęły się wrzaski: „We are friendly people here, we want to help you, we don’t want any money, treat us with respect”. Przechodząc raz jeszcze koło człowieka, trzeba było go przeprosić. Po wytłumaczeniu sytuacji i uścisku rąk znowu zapanował peace and understanding. Parę kroków dalej i mamy drumming w Tina’s Kitchen. Krewetki za 25 B$, drink Panty Ripper (rum + sok ananasowy) i niezapomniane tańce 'kopulańce’ młodych Garifunów (to się chyba fachowo nazywa „punta”), wspomaganych przez starsze pokolenie, w tym wybiegającą w co gorętszych momentach kucharkę. Góra nieruchoma, a tyłek rusza się do bitu bębnów. Efekt nie do uzyskania, mimo paru podjętych po wyjściu prób…

23.02 niedziela, Hopkins

Brak prądu, czyli brak wiatraka i wody. Ciężko, ale plaża czeka. Na śniadanie jajecznica z fasolką i bekonem oraz pszeniczne, wielkie tortille w smaku przypominające naleśniki i francuskie buły, świeżo wypiekane, za 2 osoby 28 B$. Cały dzień lenienia się z przerwą na znaną już nam quesadillę. Potem spacer plażą z przystankiem na pina coladę za 12 B$. W drodze na kolację konwersacja z miejscowym Garifuna, który jednak nie umiał nam powiedzieć jak jest dzień dobry ani dziękuje po garifuńsku. Na koniec posiłek na plaży – miejscowy przysmak conch 22 B$ i krewetki, a do tego lime juice, w sumie za 2 osoby 55 B$. Conch w smaku przypominał skrzyżowanie ryby i kalmara, ale bardzo duży, na surowo wyglądał jak pierś kurczaka. Była też całkiem niezła ryba. Na koniec w  King Cassava przy głównym „skrzyżowaniu” Hopkins pijemy po piwku / drinku i wracamy się pakować.

24.02 poniedziałek, Hopkins – Punta Gorda – Livingstone

Wyjazd autobusem spod hostelu o 7, do krzyżówki ok 15 minut w cenie 2 B$ od osoby. Mieliśmy szczęście, że w Hopkins wsiadaliśmy w miarę na 1. przystanku, bo turyści z ostatniego przystanku już się nie załapali, taki był tłok. O 8:25 przyjechał autobus do Punta Gorda, na wypasie, z klimą, tylko brak było miejsc siedzących, 15 B$ od osoby. W trakcie drogi miejsca się zwolniły i wszyscy mogli jeszcze chwilę dospać. O 10:40 wysiedliśmy w Punta Gorda na wybrzeżu, krótki spacer do budki, w której kupiliśmy bilety na prom do Livingston, 30$ od osoby. Prom odpływa o 1, wiec był jeszcze czas na śniadanie, omlet z szynką i jajecznica z tostem (+ koszmarna herbata) – 17 US$. Przyjazne miasto, kolorowe, słoneczne, uśmiechnięci ludzie. Zaskoczenie, bo spodziewaliśmy się syfnego miasta portowego. Przy odprawie haracz – 30 B$ za departure i 7,50 B$ opłata klimatyczno-przyrodnicza. Panie z imigration podśpiewywały sobie Roxette i zagadywały przyjaźnie, co nam się najbardziej podobało i co widzieliśmy. W duty free tylko alkohol – wódki i wina kalifornijskie.

Na promie, który okazał się łódką motorową, około 20 turystów przeprawiało się do Livingston lub Puerto Barrios. Pomocnik Kapitana rozdał skrajnie siedzącym czarne folie (‘it can get wet’), które wkrótce bardzo się przydały. Po półtorej godzinie byliśmy z powrotem w Gwatemali, pierwsze kroki skierowaliśmy do punktu granicznego (500m w górę ulicy), aby pieczątkom stało się zadość, a następnie tradycyjnie rozpoczęliśmy poszukiwania hotelu. W jednym trochę syfnie (Caribe 97Q za 2), w drugim brak miejsc, w 3 cabana z możliwością dołożenia materaca dla 4. osoby (Casa de Iguana, 160Q za 4). W końcu zdecydowaliśmy się na Viajeros (70Q za 2), skromnie i ciasno, ale czysto i tanio i bardzo miła babcia prowadząca interes. W porcie kupiliśmy bilety na następny dzień na łódkę o 9:30 do Rio Dulce (125Q od osoby) i zapytaliśmy o taxi do wodospadów Siete Altares. W odpowiedzi usłyszeliśmy sakramentalne ‘No hay problema, voy a llamar un taxi’, a następnie pani wychyliła się z budki, krzyknęła ‘Pedro’ i podjechał Pedro, który za 20Q od głowy podrzucił nas do ścieżki przez plażę i po 2.5 godz. był po nas z powrotem.

Spacer po plaży przy hotelach przyjemny, potem brnęliśmy przez śmieci, po 40 min drogowskaz i droga przez las. W końcu po uiszczeniu opłaty 20Q od osoby, Garifuńczyk – kasjer opowiedział nam co gdzie znajdziemy. Jedyny problem, to że jest pora sucha i w wodospadach jest zbyt mało wody, żeby robiły wrażenie. W drodze powrotnej zaczęło się ściemniać, więc przyspieszyliśmy i dostaliśmy pochwałę od naszego taksówkarza, że zdążyliśmy na czas. Pedro polecił nam knajpę na kolację i bar z muzyką na później. Restauracja Gabi II to był strzał w 10, nawet jeśli do rachunku doliczono nam taksę 10Q dla taksówkarza. Pełen wypas dań z owoców morza: zupa rybna z całą rybą (50Q), zupa tapado, czyli garifuńska zupa rybna z owocami morza i bananem (70Q), ryba panchay z ziołami i warzywami pieczona w sreberku (60Q), czy obłędne i wielkie ceviche z owoców morza (80Q). Rachunek wysoki, ale było warto! Natomiast wieczorny drumming w cafe bar Ubafu okazał się raczej kinderbalem, na bębnach grały uczące się dzieci, a kelnerki próbowały naciągnąć nas na drinkach, licząc za piwo, coco loco i caipinie (sic!) 75Q. Negocjacje zakończyły się sukcesem, czyli obniżeniem rachunku. Droga do klubu trochę niepokojąca – dość długa i ciemna, ale obyło się bez kłopotów.

25.02 wtorek, Livingstone – Rio Dulce – Guate – Antigua

Dzień w drodze. Średnio udane śniadanie za 100Q, naleśniki i omlet z szynką i serem. Wymiana kasy i załódkowanie. Tu zonk, sprzedano zbyt wiele biletów i dla naszej czwórki nie ma miejsca, ale przecież ‘No hay problema’. 6 osób biegało po nabrzeżu i myślało co z nami zrobić, w końcu załadowali nas na inną, jak stwierdzili wolniejszą łódkę, która miała zabrać jeszcze gości z hotelu Finca w dżungli. Dzięki temu mieliśmy prawie private tour. Minęliśmy się parę razy z pierwszą łódką wypakowaną po brzegi turystami, którzy wyraźnie nam zazdrościli. Kanion rzeki Rio Dulce jest przepiękny, mnóstwo ptaków, wioski Majów, urocze hotele w dżungli, przełom rzeki w wysokim kanionie. Po drodze scenki rodzajowe – podpływa dłubanka, w dłubance Indianka z córką, obie ładują sie do naszej łódki, twierdząc, że dłubanka sama dopłynie do ich domu. Nasi współpasażerowie z Finca okazują się być Polakami, co podpowiedziała nam koszulka z napisem Lewandowski Dortmund. Wymieniamy informacje, okazuje się, że chłopak spędził w Gwatemali 1,5 miesiąca, a dziewczyna 3 tygodnie i jak tylko dojechała to okradli ich w Antigua w drodze na Mirador Del Cerro de la Cruz, a to właśnie kolejny punkt na naszej trasie. Trzeba zachować czujność do końca.

Łódki są świetnie skomunikowane z autobusami, łapiemy bus linii Litegua o 12, w Guate jesteśmy o 17:30 (wysoki standard, po drodze stop na jedzenie, gdzie kupujemy m.in. rellenitos z czekoladą w środku), a o 18 z tego samego dworca mamy minibus tej samej linii do Antigua. Cała trasa dla 4 osób kosztuje 500Q (pierwsza propozycja shuttle była za 1500Q). Po drodze słuchamy opowieści podróżniczych innej pary Polaków, których spotkaliśmy już wcześniej w Belize City, płynęli na Caye Caulker. Zjeździli cały świat i ciekawie opowiadali o Wenezueli, Afryce, Mongolii. Teraz przecierali szlaki i układali trasę na wyjazd grupowy 7–osobowy w czerwcu, którego będą przewodnikami. W Antigua wylądowaliśmy na głównym placu, ale po zmroku i znowu problemik, bo albo jest za drogo, albo nie ma miejsc, albo jest zamknięte. W końcu zdecydowaliśmy się na jedną noc w Casa Rustica (z łazienką 35$, bez 30$). Kolacja we Fridzie, we wtorki dostaje się 2 enchilady  w cenie 75Q (są wersje mole poblano, mexicana,verde, ale jest też świetny plato de tacos con pollo za 56Q).

26.02 środa, Antigua

Śniadanie na obrzeżach placu targowego za 20Q od głowy, właścicielka nie spodziewała się gości na śniadaniu, ale wysłała córkę po jajka i herbatę i szybciutko skleciła sadzone jajka z fasolą i serem. Potem przystanek na rynku z rękodziełem i zakupowe szaleństwo. Ceny można utargować o co najmniej 50%.

T-shirty – 2 po 50Q
Torebka, portfel, kosmetyczka, wszywka 270Q (sama kosmetyczka – 50Q)
Maska 60Q
Torba płócienna z Gallo – 50Q
Munecas 31Q

Stopklatka o 1 na zmianę hotelu. Kolejne 2 noce spędziliśmy na wypasie w kolonialnej Posada San Vicente (50$ za pokój dwuosobowy), parę domów dalej od Casa Rustica.

Potem spacer trasą polecaną przez Lonely Planet – katedra (8Q – robi wrażenie!), pałac Ajuntamiento, Iglesia de la Merced i ruiny klasztoru z największą fontanną w Ameryce Łacińskiej (15Q), kościół El Carmen, oczywiście łuk Arco de Santa Catalina. Druga połowa trasy jutro, bo dużo czasu zajęły zakupy w sklepach i marketach po drodze. Trafiamy na centrum rzemiosła Nim Pot, gdzie ludowe rękodzieło ma stałe ceny.

Poduszki 3x65Q i 3x60Q
Magnesy 2x20Q
T-shirt z chickenbusem – 85Q
Plecaczki dla dzieci 60Q
Kolacja u Salwadorczyka w El Papaturro, za 160Q/2 os, nadziewane papryki (trochę ostre!) i kurczak popian. Wszystko bardzo dobre. Litr Gallo za jedyne 35Q.

27.02 czwartek, Antigua

Śniadanie obok hotelu w knajpce „U Marty” – 23Q za jajka sadzone z pomidorami i cebulą, fasolę, tortille i smażone banany.

Dalszy ciąg zakupów (np. kawa ekologiczna Cafe Antigueno zapakowana w etniczny materiał z dopiętą muneca – 71 Q, torba z chickenbusem  w sklepie Nim Pot – 85$), a także kościołów i zakonów, a raczej ich ruin. Zwiedzamy klasztor kapucynów (40Q) z ciekawymi celami zakonnic wokół okrągłego dziedzińca. Trafiamy też do klasztoru dominikanów, gdzie płacimy po 43Q i zaraz potem okazuje się, że niewiele możemy zobaczyć, bo w środku obiektu, zakupionego przez hotel, trwa właśnie kongres medyków, więc do części pomieszczeń nie da się wejść, a w ruinach kościoła urządzono właśnie… salę konferencyjną, zasłaniając ołtarz. Postanawiamy skręcić mały dym przy kasie, żeby dostać jakiś rabat, a w efekcie… dostajemy zwrot całej kwoty! Na ostatni obiad pełen przegląd guatemalteco  w polecanej przez LP restauracji La Cuevita de Urquizu, gdzie potrawy podgrzewane są w glinianych naczyniach. W knajpie wybiera się mięso, a do niego 2 dodatki z pięknie zastawionego stołu, od osoby kasują 80Q. Całość znacznie lepiej wygląda niż smakuje. Trafiają nam się kiełbaski (bardzo słone), świńskie flaczki i twardy, prawie nie do pogryzienia wół w gulaszu.

28.02 piątek, lot

1.03 sobota Barcelona

2.03 niedziela Barcelona – Berlin – Warszawa

Przed wyjazdem na lotnisko jemy na tarasie na dachu zamówione dzień wcześniej śniadanie po 40Q. Jest wypas! Jajecznica, pasta z fasoli, smażone banany, parówki, paluszek z chrupkiej tortilli z czymś w środku, a do tego 3 sosy, śmietana i sok pomarańczowy. I oczywiście widok na wulkan! (ostatnie, pamiątkowe zdjęcie).

W shuttlu do GC (10$ odo osoby) jesteśmy sami i docieramy bez przeszkód na lotnisko, 3 godziny przed czasem. Niestety odprawa idzie pani z check-inu bardzo opornie, dopytuje mocno dlaczego lecimy do Barcelony skoro jesteśmy z Polski, a w końcu udaje jej się tak nam przydzielić miejsca, że każda z 4-ech osób siedzi gdzie indziej. Wielce ciekawym doświadczeniem okazało się międzylądowanie w Kostaryce w drodze z Guate do Panama City. Samolot wylądował i… wysiedli wszyscy oprócz nas! Pozostali pasażerowie okazali się być Kostarykańczykami, którzy opuszczali samolot ze sporymi kartonami gwatemalskiego rumu… Zostajemy w pustym samolocie, nawet pilot wychodzi na fajkę…Po pół godzinie samolot zapełnił się jednak wielodzietnymi Francuzami wracającymi z wakacji.

Lot miał jednak małe opóźnienie, co nie pozwoliło nam nabyć koszulek HD w Panama City. Potem jakieś małe zamieszanie przed wejściem na pokład Iberii w Panamie, bo ci z Copa Airline dali nam nie takie karty pokładowe i musieliśmy je wymieniać. Ogólnie jednak odchylenie czasowe było niewielkie i na wszystkie 5 przesiadek (Barcelona – Warszawa z Air Berlin) zdążyliśmy (Guate, San Jose – Kostaryka, Panama City, Madryt, Barcelona, Berlin, Warszawa), a w dodatku nakarmili nas nieźle. W drodze powrotnej znowu noc w Barcelonie (tym razem już blisko Plaza de Catalunya. Wieczorny spacer na Starówkę, gdzie pod katedrą lokalsi tańczyli sardenas, a potem obowiązkowo tapas i sangria 😉 Następnego dnia jeszcze Park Guell i małe coś na ząb przed lotem Air Berlin.

  • brak naciągactwa i spore poczucie bezpieczeństwa wbrew opowieściom o powszechnym bandytyzmie (tylko w Guate widzieliśmy zwłoki i policję na ulicy)
  • możliwość 100% zatopienia w kulturę Majów i kontakt z potomkami Indian
  • mekka dla fanów latynoamerykańskich gadżetów (torebki, woreczki, koce, poduszki, naczynia, etc.)
  • najlepszy snorkeling z super przewodnikiem i kąpielą z rekinami
  • La Isla Bonita, a właściwie San Pedro jest mega drogim kurortem dla Amerykanów i aby poczuć karaibskie piękno, trzeba odpłynąć spory kawałek od wyspy
  • Miłośnicy hardcorowych wypraw mogą być rozczarowani ilością wycieczek francuskich emerytów
  • W Gwatemali stanowczo trzeba lubić czarną fasolę
  • W sezonie może być trudno ze znalezieniem noclegu dla 4-osobowej grupy bez wcześniejszej rezerwacji

Nasza ocena podróży (w punktach/100)

Jedzenie

Transport

Kwatery

Ludzie

NAPISZ DO NAS

Jeśli masz pytania dotyczące podróży to z przyjemnością na nie odpowiemy